Zakładki

czwartek, 14 lipca 2016

Legendy kitsune i kokko

Legenda spod strzech Fushimi

Przejdź, o wędrowcze, szlakiem Fushimi! Czy widzisz dawną potęgę w cieniach wieżowców? Rąbek kimona daimyo w tęczy odbijającej się w kałuży? Czy słyszysz w wietrze krzyki samurajów z czasów, gdy bogowie chodzili między nami? Spójrz na ziemię, po której kroczysz i dostrzeż dziesięć tysięcy małych łapek, które wydeptały ziemię, podążając ku wielkiej Inari-taisha. Dziś świątynia jest spokojna, a Inari łypie łaskawym okiem, dbając, by nikomu nie zabrakło pod jej pieczą pożywienia. Ale nawet teraz można odnaleźć ślady niegdysiejszej historii. Podąż więc, o wędrowcze, tropem białych lisów, by stać się światkiem historii, o której echa nigdy nie wygasną!

Na wzgórzu Funaoka u stóp Heian-kyou mieszkała para białych lisów. Były już stare, ale nie umniejszało to świetności tych zwierząt, a jedynie podkreślało ich powab i mądrość. Jego futro było białe niczym śnieg i gęste niczym las sterczących igiełek, a każdy podmuch wiatru wzburzający je niósł za sobą słodki zapach mchu o świcie. Nosił się z honorem, zadzierał do góry puszystą, mieniącą się srebrem kitę, a w jego zachowaniu nigdy nie było nic niegodnego. Jej głowa, niczym głowa wspaniałej łani, osadzona była na smukłej szyi, a księżyc odbijający się o północy w wodzie konkurował z jej oczami o blask w nich zawarty. W czasie swojego długiego życia doczekali się oni piątki, podobnych do rodziców jak krople rosy o brzasku do siebie, lisiąt.
http://img11.deviantart.net/e72b/i/2015/077/4/e/kitsune_nine_tails_fox_by_nicolasrix-d8m5kec.jpg
http://nicolasrix.deviantart.com/
Pewnego dnia, a było to w czasach Koin, cała rodzina opuściła rodzinne strony i wyruszyła w podróż do osławionej Fushimi, gdzie rezydowało bóstwo obradzające ryżem - Toyouke. Gdy dotarli pod świątynię, głowa rodziny wystąpił przed filigranową boginią, skłonił się nisko, zamiatając kitą dziedziniec i rzekł:
- O wielkie i litościwe bóstwo! Zwierzęce nasze pochodzenie, lecz serca czyste i szczere, a umysły lotne i obdarzone naturalną mądrością. Racz nas przyjąć pod swoją opiekę i otworzyć drzwi swoje przed nami, a my służyć ci będziemy po kres naszego istnienia. Szczerze pragniemy przyczynić się do pomyślności i pokoju. Nasze pazury będą twoimi pazurami, a nasze łapy twoimi łapami, o pani wielka i dobroduszna. Z głębi duszy błagamy cię o przyjęcie jako swych sług uniżonych i lojalnych - to powiedziawszy, lis skłonił się jeszcze głębiej.
Sanktuarium chramu zatrzęsło się, jak gdyby wewnętrzne trzęsienie ziemi ruszyło glebą, drzwi świątyni się rozwarły i pojawiła się w nich bogini Toyouke. Włosy jej falowały niczym łany zbóż na wietrze, oczy lśniły jak łuski na świeżej rybie, a oblicze łagodne było niczym matki spoglądającej pierwszy raz na swoje dziecko. Jej kimono, mimo, że połatane i umorusane ziemią jak łachmany na wieśniaczce zbierającej ryż, swoją elegancją przewyższało jakąkolwiek szatę księżniczki.
- Czyste wasze serca i godne pochwały zamiary. Wejdźcie w moje progi i służcie mi wiernie, niosąc dobrobyt na cztery strony świata. Bądźcie towarzyszami naszych czcicieli i ludzi dobrej woli, nie uchylając się od prowadzenia ich ku pomyślności. Będziecie odtąd przewodnikami tam, gdzie ja nie sięgam, światłem dla zbłąkanych i nadzieją dla zagubionych. Ty, lisie, nazywać się odtąd będziesz Osusuki, a partnerka twoja Akomachi - to rzekłszy, Toyouke rozproszyła się w płomieniach ognia - życiodajnej siły ciepła w ogniskach domowych. Legenda głosi, że zdążyła wyszeptać jeszcze „Nareszcie nie będę samotna przez wieki.”.


Legenda o Nieśmiertelnej

Był smukły niczym pień brzozy. Lśniące, kruczoczarne włosy upięte już były wysoko, ale ubiór wciąż wskazywał na wiek młodzieńczy. Przez odsłonięte okno po pokoju rozlewał się blask księżyca w niemal pełnym rozkwicie. Sadząc po poprzednich fazach, do pełni pozostały mu jedynie trzy dni. Trzy dni, by zdążył wykonać tak misterną mieszankę.
Wstał z krzesła, przeciągnął się, rozprostowując zasiedziane kości i podszedł do drugiego stolika, chcąc zabrać z niego nową świeczkę, gdyż blask obecnej powoli już słabł i płomień, zamiast idealnej bieli, zaczynał mienić się błękitem i pomarańczem w miejscach, gdzie końcówka knota była niedokładnie pokryta którąś z trzech substancji. Jeszcze rok temu idealnie białe świeczki były jego chlubą, lecz teraz zdążył się już do nich przyzwyczaić na tyle, by nie zwracać uwagi na ten cud mądrości alchemików.
Postawił świeczkę na stole, przy którym pracował i odpalił ją od starej, po czym zgasił niedopałek i wyrzucił przez okno. Kiedyś służąca ganiła go za takie zachowanie, lecz dawno już dała sobie z tym spokój, wiedząc, na jak bardzo przegranej stoi pozycji.
- Nie szkoda ci? Spokojnie mogłaby jeszcze poświecić kilka chwil, dopóki płomień zupełnie by pożarł wosk - rozległ się nagle kobiecy głos za jego plecami. Jego umysł natychmiastowo podpowiedział mu, że to służąca wciąż przebywała na terenie biblioteki mimo jego zakazu i znowu chce mu prawić morały.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy zbudowali tak zażyłą relację, panno Zhiqiang - odpowiedział, nie odrywając się od podjętej przed chwilą lektury. - Myślałem, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy - w odpowiedzi usłyszał jedynie panieński chichot służącej, dlatego zirytowany odłożył wiekowy zwój i odwrócił się. - Mogę wiedzieć, co panią bawi, panno… - urwał, gdy zobaczył, że jego rozmówczynią nie była służąca. - Kim pani jest i kto pani dał prawo przebywać na terenie biblioteki? To uwłaczające ludzkiej godności, aby kobieta znajdowała się w pomieszczeniach nauki - niemal krzyczał, oburzony zachowaniem nieznajomej. Mimo wszystko, nie potrafił ukryć, że jego wzrok bezwiednie podążył za linią lamy wokół szyi w dół, aż do odsłoniętego skrawka dekoltu. To było oburzające!
- Nikogo o nic nie pytałam - zachichotała kobieta. - A zresztą, pewnie i tak daliby mi zgodę, nie ma mężczyzn nie do przekonania - stwierdziła, siadając bokiem do pustym stole i odsłaniając ruchem ręki smukłą nogę spomiędzy rozciętego aż do połowy uda krwistoczerwonego quipao.
- Proszę natychmiast opuścić teren biblioteki to może wstrzymam się przed zgłaszaniem tego ministrowi - wydukał wreszcie, odwracając wzrok od porcelanowego podudzia kobiety.
- Tak szybko? - spytała z fałszywym zawodem w najbardziej uwodzicielskim głosie, jaki kiedykolwiek słyszał. - A ja tu przyszłam specjalnie do ciebie - dodała, zsuwając się ze stolika na ziemię. Przez chwilę poła jej sukni pozostała jeszcze na meblu, odsłaniając fragment wejścia do jaspisowej komnaty.
- To jakaś kpina! Przenosi pani wstyd swojej rodzinie - oznajmił, zupełnie odwracając się plecami do nieznajomej. Z jednej strony go niezwykle pociągała, tak, że ledwo był w stanie kontrolować swoje żądze. Z drugiej zaś, to go właśnie najbardziej w niej przerażało.
- Moja rodzina? - spytała, wyraźnie zdziwiona tym stwierdzeniem, jak gdyby do tej pory w ogóle nie zastanawiała się nad tym. - Faktycznie, mogą nie być zbyt zadowoleni, ale kto by się tym przejmował - stwierdziła w końcu, a w jej głosie słychać było niemal, jak wzrusza ramionami lekceważąco. - W każdym razie, chcesz odkryć serum nieśmiertelności, prawda? Znalazłeś już pewnie zapiski Lao-tse i chcesz zdążyć na pełnię. Mogę ci pomóc.
- Naprawdę, znasz recepturę wiecznego żywota? - spytał, zupełnie zapominając w ułamku sekundy, że jeszcze przed chwilą w jego głowie czaiło się jakiekolwiek wahanie. Nieznajoma zachichotała rozbawiona jego nagłym entuzjazmem.
- Oczywiście, że znam. Dlatego tutaj przyszłam - stwierdziła lekko, machając od niechcenia ręką. - Ale przecież jestem tylko kobietą, więc taki poważny mężczyzna jak ty pewnie mi i tak nie zaufa.
- Nic z tych rzeczy - zaparł się, a w jego oczach odbił się strach, że dziwna nieznajoma rzeczywiście zna sekret nieśmiertelności i mu go nie wyjawi. - W końcu nawet Lao-tse przypisywał kobiecie inteligencję i spryt równe, jeśli nie większe tym, którymi dysponuje mężczyzna.
- Skoro tak mówisz… więc rób, co ci powiem. Tylko nikomu nie wspominaj, że mnie spotkałeś.
Trzy dni i dwie noce spędził mozolnie wykonując wszystko, co nakazała mu dziwna nieznajoma. Zastanawiał się, czy to może niebiosa wysłuchały jego próśb i zesłały świętego wysłannika, by objawić mu największy z sekretów. Wszystko, co miał wykonać, zdawało się być dziwnie cudowne i uświęcone, dlatego nie zważał na śmiechy konfucjańskich uczonych, którzy nie potrafili zrozumieć jego duszy miłującej tao.
Trzeciej nocy, jak nakazała mu nieznajoma, razem ze swą nieuleczalnie chorą matką przyszedł na wzgórze nieopodal miasta. Noc była tak jasna, że prawie można było czytać posiłkując się jedynie światłem tarczy księżyca. O swojej nocnej eskapadzie nie poinformował nikogo prócz służącej w domu matki, by kobieta nie martwiła się nagłym zniknięciem chorej.
Gdy dotarli, rozejrzał się dookoła na łąki poniżej, ale nie dostrzegł nikogo prócz czarnego lisa zwiniętego w kłębek na wielkim głazie.
- Nikt więcej nie przyjdzie? - usłyszał głos nieznajomej. Rozejrzał się jeszcze raz, ale dalej nikogo nie widział. Głos był przecież realny tym razem. Brzmiał tak prawdziwie, że nie mógł być jedynie wytworem jego wyobraźni! - Odpowiedz zamiast kręcić się jak zwierzę w za ciasnej klatce.
https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/42/43/1a/42431af379d3a06edbeae28d98190f3a.jpg
www.pinerest.com
- Nikt więcej. Nikomu nie mówiłem o naszym spotkaniu, tak, jak chciałaś.
- Dobrze, zaczynajmy więc - kobieta pojawiła się znienacka tuż przy jego ramieniu i, ocierając się o nie, wyjęła zza poły kaftana mężczyzny zawiniątko. Podeszła do skały, z której nagle zniknął lis, zapewne spłoszony przez donośne ludzkie głosy. Na pakunek spłynęła srebrzysta poświata księżyca, oświetlając zawartość. Na jedwabnej szmacie leżało pięć kuleczek jedwabnych liści, podobnych tym, jakie zwykło się używać w herbacianych domach w drogich dzielnicach. - Przygotowałeś je tak, ja ci kazałam?
- Tak, wszystko według twoich słów. Co teraz? - spytał, nie potrafiąc ukryć ekscytacji. Jego matka wreszcie mogła ozdrowieć po tylu latach męki!
- Teraz rozpal ognisko, tam masz wszystko przygotowane - kobieta machnęła niedbale ręką w kierunku ogołoconej z trawy plamy na morzu zieleni.
- Oczywiście - skinął głową i podszedł do miejsca, gdzie rzeczywiście leżał już stosik gałęzi, kamienne krzesiwo oraz metalowy czajnik z wodą. - Mam zagotować wodę? - spytał, a kobieta jedynie skinęła głową w odpowiedzi.
Po kilku minutach czekania, gdy woda już prawie wrzała, nieznajoma wzięła gołą ręką naczynie z ogniska, postawiła je na głazie i wrzuciła do wody jedną saszetkę. Odczekała chwilę, zamieszała pewnym ruchem wodę i podała mu czajnik, kiwając głową w stronę jego półprzytomnej matki, nakazując ją napoić. Gdy tylko dotknął metalu, jego ręka odskoczyła od naczynia oparzona. Popatrzył zszokowany na kobietę, cały czas trzymającą gorący czajnik pewnym chwytem filigranowej dłoni.
„Musi być wysłannikiem bogów, innej opcji nie ma” stwierdził w myślach, zdjął kaftan i owinąwszy rękę grubym materiałem, wziął czajnik od nieznajomej.
- Obok czajnika leżała filiżanka - stwierdziła nieznajoma, gdy tylko chciał podać napój bezpośrednio do ust chorej. Przez chwilę poczuł się jak dziecko strofowane przez mamkę, jednak szybko poszedł za radą swojej tajemniczej mentorki i nalał matce filiżankę parującej, gorącej cieczy. Z daleka unosił się słodki zapach napoju przypominającego kolorem najlepszej jakości herbatę.
Gdy tylko napój spłynął w dół gardła matki i jego esencja dotarła do wszystkich czakr chorej, oczy kobiety rozszerzyły się, a ręce opadły bezwiednie.
- Ty… Otrułaś ją, czarownico! - krzyknął przerażony, patrząc na gładką niczym marmur na nagrobku twarz nieznajomej.
- Zrobiłam jedynie to, co chciałeś - odpowiedziała, oglądając swoje długie, szponiaste paznokcie. Jej oczy lśniły teraz zwierzęcym blaskiem, a spomiędzy zębów widać było długie kły bestii. - Szukałeś nieśmiertelności i masz ją przed sobą. Zmysły tej staruchy zostały otwarte, pozbawione jakichkolwiek ograniczeń. Ona teraz widzi i słyszy wszystko, co jest na tym świecie i nie tylko.
- To nie jest nieśmiertelność!
- Tak sądzisz? - straszna nieznajoma zdawała się być rozbawiona tym stwierdzeniem. - Nieograniczona liczba bodźców w ograniczonym ciele tworzy paradoks, dla niej jedna sekunda wydaje się być nieskończonością, zanim umysł pojmie wszystko, co do niego dotarło. Możesz ją teraz zabić, ale mogę cię zapewnić, że cokolwiek dla niej wybierzesz, będzie to śmierć przez całą wieczność.
- Ty wiedźmo, nie mówiłaś tego wcześniej! - był spanikowany. Nie wierzył, że pozwolił na to, by jego ukochaną matkę spotkał taki los za jego przyzwoleniem na to.
- A ty nie pytałeś. Masz, co chciałeś i możesz za to winić jedynie siebie - prychnęła i odwróciła się, by odejść.
- Powiedz mi chociaż, demonie, jak brzmi twoje imię! - zawołał pośpiesznie, odchodząc od Nieśmiertelnej.
- Xin’a - stwierdziła przez ramię, a jej źrenice przez chwilę stały się srebrzyście białe, upodabniając jej oczy do jeziora, w którym odbił się idealnie okrągły księżyc w pełni. Następnie kobieta zniknęła, a chwilę potem zobaczył czarnego lisa sunącego wśród traw w kierunku lasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!