Zakładki

poniedziałek, 31 października 2016

Cukierek albo psikus!

Witajcie, kochani!

Pewnie już zauważyliście "drobne" zmiany w szablonie. Niestety znikną one już jutro, ale i tak mam nadzieję, że przypadły Wam one do gustu.
Zachęcam również do udziału w konkursie, myślę, że nagrody są dosyć przyjemne. Jeśli ktoś czytał do tej pory opowiadanie, to powinien sobie poradzić z zadaniem w przeciągu kilku minut, a i nowym Czytelnikom z pewnością będzie sprzyjać szczęście.

Dzisiaj tekst niezwykły, kolejna odsłona Odpowiedzi na obiad. Oj, będzie się działo...
UWAGA!!! Tekst zawiera postaci, które jeszcze nie zadebiutowały w opowiadaniu. Czytacie na własną odpowiedzialność.



K - Kuroneko
H - Hei
N - Aurelien
Z - Zu
D - Dmitri
N - Nicholas

<czołówka, w tle:>

<w studio Odpowiedzi na obiad. Światła przygaszone, absolutna cisza>
K (szeptem): Witam wszystkich bardzo serdecznie w dzisiejszym odcinku Odpowiedzi na obiad. Bardzo się cieszymy, że możemy to ważne dla wszystkich Genusmuto święto spędzić razem z Wami.
H (szeptem): Jako, że dzisiaj wyjdziemy w plener, by w tradycyjny sposób obchodzić Święto Wszystkich Demonów, pozwoliliśmy sobie zaprosić przedpremierowo Dmitriego, pasjonata starych podań.
D (szeptem): Cześć wszystkim. Nie chciało im się odwalić riserczu, więc mnie tu ściągnęli, żebym Wam coś opowiedział.
Z (na cały głos): Cześć, kociaki! Co tu tak ciemno?
K i H (szeptem): Ej!
K (szeptem): Nie drzyj tak ryja.
Z (konspiracyjnym szeptem): A co, znowu podpierdoliliście z laboratorium jakieś dragi i się musicie chować? Też chcę.
H (znudzonym szeptem): Nic nie braliśmy, i tak mam u siebie wszystko, co trzeba... Ale faktycznie, na cholerę mu szepczemy?
D (szeptem): No ja szepczę, bo jak przyszedłem to wy szeptaliście.
H (szeptem): Ja szepczę, bo Kuro szeptała na początku...
K (szeptem): Znowu wszystko na mnie?! Budowałam odpowiednią atmosferę, jasne? I się odczepcie.
H, D i Z: Tajasne...
A (zza kamery): Kuro, nie mogę znaleźć czarnych kubeczków! Mogą być te różowe z imprezy urodzinowej Tomari?
<K popada w stupor>
D: Może my już chodźmy na to ognisko, co?
<w tle: Odpowieeedzi na ooobiaaaaaaad! Nocą>

<środek lasu, wielkie ognisko i ławeczki z pni dookoła. Ekipa grilluje sobie kiełbaski>
H: Witamy was po przerwie, już na miejscu. Zgodnie ze starą tradycją Genusmuto, noc Święta Wszystkich Demonów spędzimy wspólnie na łonie natury...
K: Chciałeś powiedzieć na jakimś wygwizdowie w ciul daleko od jakiejkolwiek techniki, tak?
H: Oj, nie przesadzaj. Specjalnie załatwiałem z Horacio pozwolenie na otwarty ogień w lesie. No nie powiesz mi, że nie jest klimatycznie.
K: Tsa... A najklimatyczniejsze z tego wszystkiego to są robale, pająki, węże i dzikie zwierzęta, nie?
D: No nareszcie was znalazłem! Szklaneczkę? <podaje dwa różowe kubeczki jednorazowe z jakąś ciemnoczerwoną cieczą>
K <ostrożnie>: Co to jest?
D: To ty nie wiesz? Hei, nie wytłumaczyłeś nawet podstawowych tradycji? Na pióra Kutcha... Dzisiejszej nocy, tuż przed otwarciem się Zaświatów dla wszystkich dusz mających swoje groby, moc demonów jest najsilniejsza. Teraz księżyc nie oddziałuje na nas aż tak bardzo, ale w dawnych czasach Genusmuto i demony naprawdę traciły nad sobą kontrolę i urządzały polowania na ludzką krew. Teraz oczywiście nikogo nie zabijamy, ale jakoś tradycję trzeba było zachować.
K: W sensie, że to jest... Fuj!
H: <wącha>  Nie wiem, co to jest, ale zdecydowanie to coś zdechło już jakiś czas temu.
Z: Co jest, szczeniaki? Jak nie chcecie pić, to ja bardzo chętnie. Szkoda, żeby się takie cudo zmarnowało.
K: Dmitri, co to jest?!
D: No, przecież mówiłem, że trzeba zachować tradycję, więc...
A: Dmi, problem mamy! Zu wychlał już całe wino, a jeszcze nie przyszli goście.
K: To to jest wino?! Do cholery, nie mogliście mi od razu powiedzieć? A ty też, coś ci się chyba zepsuł nos, He... <patrzy na Heia stojącego z pustym już kubeczkiem>
H: Oj no, nie rób takiej miny, na żartach się nie znasz?
K: Okropny jesteś, wiesz?
D: No przecież mówiłem, że trzeba było jakoś zastąpić krew. Wino jest czerwone, jak dodać miodu to ma trochę gęstszą konsystencję. No i Genusmuto są zazwyczaj dość dobrze ustawieni, więc możemy poszaleć z czymś z wyższej półki cenowej.
A: U nas się jeszcze dodaje kilka kropli krwi zwierzęcej, ale oczywiście Dmi jest jakimś vege nazi.
K: Wyjątkowo się to przydało... Dobra, dawaj to, bo Zu wygląda, jakby się zaraz miał rzucić na to wino. A my widzimy się już za chwilę.
<w tle: Odpowieeedzi na ooobiaaaaaaad! Nocą>




A: Witamy wszystkich po przerwie! Oni tam się kłócą o jakieś kiełbasy, czy coś, więc przywitam Was i trochę zajmę ja. Jeśli ktoś nie pamięta mnie, bo Kuro pozwoliła mi się pokazać póki co tylko w jednym fragmencie, to jestem tym członkiem Wilków, którego Hei spotkał jako pierwszego. Wiecie, jakieś stare, walące się kamienice i kubły na śmieci może nie są zbyt przyjemną okolicą na pierwsze spotkanie, ale tak jakoś wyszło. No, ale ja nie o tym. Wygląda na to, że trochę im to tam zajmie, więc opowiem Wam w międzyczasie, skąd w ogóle się wzięło Święto Wszystkich Demonów. A przynajmniej co twierdzi moja mama w tej sprawie. Podobno bardzo, bardzo dawno temu, gdy bogowie chodzili jeszcze po ziemi, żyło bardzo potężne, złe bóstwo śmierci. Nazywali ją Hel. Hel siała postrach wśród ludzi i demonów, zabijając wszystkich i wszystko, co spotkała na swojej drodze. I właśnie wtedy dwa potężne wilki, Amarok i Fenris postanowiły uwolnić świat od złego. Walka trwała siedem dni i osiem nocy, ale w końcu udało im się pokonać boginię i strącić ją do krainy śmierci, Nilfheim.
D: Nie żadne Amarok i Fenris, tylko Bastet i nie jakiś hel, czy inny azot, tylko Seth.
A: Moja mama wie, co mówi... Odpuściłeś ich już sobie, Dmi?
D: Tsa, to już się robi poziom absurdu nie na moje pojmowanie. Powoli zaczynam rozumieć, skąd ten stereotyp kłótliwego Polaka. Że Zu się w to wkręcił, nie dziwię się, ale Hei... No nic, ci idioci niech się jeszcze trochę pokłócą, jak im to sprawia przyjemność. Może chcesz halloweenowe ciasteczko? Na mleku sojowym. Uwielbiam je.
A: Ale nie smakują jak papier z mąką jak to ostatnio, nie?
D: Oczywiście, że nie. Jak w ogóle można nie lubić ryżu z tofu...
A: A taki dziwny jakiś jestem. No nic, daj jedno i idę zobaczyć, co tam da się zrobić. Nie możemy przecież w nieskończoność na nich czekać.
<Aurelien idzie, a w raz za nim skocznym krokiem udaje się kamerzysta>
K: ... i wtedy on mnie rzucił, szukinszyn jeden! Ty to rozumiesz? Ale nie martw się, hik!, jesteś moim jedynym praaawdziwym przyjacielem. Ty i Szobieszki!
Z: Nie pieprz tyle, tylko polej. Hei, do cholery, gdzieś ty polazł, kolejki przez ciebie nie możemy wypić!
A <zażenowany>: ... może jakiś dżingiel... ?
<w tle: Odpowieeedzi na ooobiaaaaaaad! Nocą>


H: Iiii... Witamy wszystkich po przerwie! W ostatnim już dziś wejściu może wreszcie Dmitri opowie nam jakąś straszną historię, jak nakazuje tradycja.
K: A tak właściwie, to po co w ogóle ktoś wymyślił, żeby sobie opowiadać straszne historie w Halloween?
Z: A co, młoda, peniasz? 
K: Nie... po prostu nie widzę sensu tej "tradycji", jeśli zakładamy, że mamy świętować zwycięstwo nad jakimś złym mzimu o niepewnym statusie ontologicznym. Słyszałam już trzy wersje przez dziesięć minut.
D: Po prostu każda rasa Genusmuto podstawia swojego przedstawiciela, nic nadzwyczajnego <Dmitri wzrusza ramionami, jednocześnie łypiąc spode łba na Aureliena>.
K: Tsa... co dalej nie tłumaczy, na wuj się straszyć wzajemnie.
H: Nie straszyć, tylko pobawić. Oj, daj spokój Kuro, jesteśmy w połowie demonami. Dla nas te wszystkie horrory o potworach są jak najlepsza komedia.
K <mruczy pod nosem>: Dodaj jeszcze, że komedia romantyczna.
D: Czasem. No dobra, bo się nie zmieścimy w czasie antenowym. Siadajcie, truchło zwierzęce do ręki i opowiadam.
A: Dmi... nazywanie kiełbasy truchłem nie jest zbyt apetyczne...
D: I nie powinno!
Z <wygrażając pięścią>: Zaczniesz wreszcie, czy mam ci pomóc?
D: Wyluzuj, staruszku. I tak na gołe pięści nie masz szans. O czym to ja... a, tak. <konspiracyjnym tonem> Opowiem wam historię, która podobno wydarzyła się naprawdę gdzieś na terenach zamieszkiwanych kiedyś przez Słowian.
K: O! To coś z moich stron!
Z i A: Kuro! Psujesz klimat.
K: Dobra, już dobra, nie będę więcej.
D: Świetnie. Wracając, opowiem wam historię prawdziwą, którą usłyszałem kiedyś od jednej z zielarki słowiańskiej. Teraz na tych terenach jest wielkie miasto, ale kiedyś tak nie było. Kiedyś, kiedy dzieje się akcja naszej historii, równiny porastały lasy nie bloków, a wielkich, prastarych drzew. Ale w odróżnieniu do naszych drzew, wtedy jeszcze w drzewach żyły duchy: opiekunowie lasu i przewodnicy zbłąkanych wędrowców. Gdzieś w głębi tej puszczy była wioska. Była ona znana z uczciwości mieszkańców, chętnych do przyjęcia każdego, kto w drodze do grodu kilka dni drogi od ich domostw musiał przechodzić przez las. Tak też było i tym razem. W wiosce pojawił się młody giermek, zmierzający przed swoim rycerzem, by przygotować panu odpowiednie przywitanie. Przybył w ciągu dnia, gdy słońce górowało na nieboskłonie. Wieśniacy ugościli go najlepszym jadłem i przygotowali pokój u najbogatszego z drwali. Giermek mógł wchodzić do wszystkich domostw i brać, co tylko chciał. Miał jednak jeden zakaz - zabroniono mu wychodzić ze swojego pokoju po zmroku. Jak to bywa w takich historiach, podczas swojego pobytu poznał i zakochał się od pierwszego wejrzenia w córce młynarza - dziewczęciu urodziwemu i skromnemu. Gdy słońce schowało się za czubki drzew i nastała noc, giermek schował się w swoim pokoju, jak nakazali mu wieśniacy. Zasypiał już, gdy usłyszał głos swojej ukochanej. "Pomóż mi." W pierwszej chwili pomyślał, że powinien zignorować wołanie i trzymać zaleceń  wieśniaków. Lecz znów usłyszał "pomóż mi" i tym razem już nie wytrzymał. Wstał z łóżka, włożył na nogi swoje buty i wyszedł na zewnątrz. A tam... Rano, gdy do wioski przyjechał rycerz, wioska była pusta. Znalazł jedynie na wpół zjedzone zwłoki swojego giermka, a przy nim martwe, rozszarpane ciało białego niedźwie...
K <skacząc jak opażona>: Kyyyyyyyyyaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!!!
H: Kuro, no bez jaj! To nie było aż takie straszne.
K: N-n-n-nie to! Coś mnie smyrnęło od tyłu...
A <chichocząc>: Kuro, spokojnie, to pewnie tylko wiatr.
K: A to?!!! <pokazuje na dwie żółte świecące plamy gdzieś w głębi lasu>
<Cień migocze i widać jakiś wielki zarys.>
H: Oż kurwa...!
A: Choooduuuuu!!!!
<Dmitri, Aurelien, Hei i Kuroneko uciekają w przeciwnym kierunku. Przy ognisku siedzi niewzruszony Zu, popijając z piersiówki.>
<Z lasu wyłania się jakiś niewyraźny kształt, wciąż świecąc na żółto ślepiami.>
N: I co, dobrze było? <Nicholas podchodzi do ogniska, wyłączając latarkę i chowając skrzydła.>
Z <z uśmiechem na twarzy>: Idealnie, mój młody padawanie, idealnie. Za rok musimy to powtórzyć.
<w tle: Odpowieeedzi na ooobiaaaaaaad! Nocą>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!