Pewnym krokiem przeszedłem ponad starą, zawieszoną chyba tylko dla wątpliwej estetyki taśmą policyjną z napisem „DANGER”. Foliowy pasek w charakterystyczne czerwono-czarne paski zafalował, gdy zahaczyłem o niego czubkiem buta. Zarzuciłem z powrotem włosy na plecy i poprawiłem pasek od torby.
Stara, zrujnowana kamienica przede mną ledwie trzymała się pionu. Poszarzałe ściany niemal zupełnie pokryte były graffiti i pozostałościami po przebytych imprezach, a prawie wszystkie szyby były co najmniej częściowo wybite. Przez chwilę prawie czarna od brudu firanka, w którą się wpatrywałem przesunęła się, odsłaniając kawałek ludzkiego ciała i rozproszone światło dogorywającej żarówki. Szybko wróciła na swoje miejsce - strażnik nie uznał mnie za najmniejsze zagrożenie dla rezydującego niecałe pięćset metrów dalej Fangji Xueqinga.
W powietrzu unosiła się cierpka woń stęchlizny połączona z kwaskowatym posmakiem krwi. Zerknąłem kątem oka na elewacje budynku obok moich nóg i znalazłem potwierdzenie - ciemne, jeszcze półpłynne osocze zdobiło szarą cegłę w miejscach, w których z pewnością jej nie było jeszcze trzy dni temu. Przymrużyłem oczy, przerzucając w myślach zapamiętane daty kolejnych rzutów towarów. Po chwili wszystko stało się jasne - 15 kwietnia był zaznaczony niebieskim kółeczkiem w kalendarzu na ścianie Xueqinga, a więc znowu pojawi się kilka nowych cnotek, z którymi będę się musiał rozprawić odpowiednią dawką amfetaminy. Podejrzewałem, że znudzona tempem efektów Peizhi da mi zezwolenie na coś mocniejszego i będę mógł w drodze eksperymentu naukowego zobaczyć na żywo skutki nowego specyfiku, który wymyśliłem jakiś tydzień temu. Gwiazda Śmierci. Miała być nowym hitem, ale przedtem musiałem sprawdzić, czy aby na pewno suche wyliczenia pokrywały się z realnymi właściwościami. Ryzyko błędu było małe, ale nie zerowe.
Skręciłem w lewo. Moim oczom ukazał się dystyngowany, czarny budynek z wymalowaną czerwonym sprejem na wysokość dwóch pięter różą oplecioną na sztylecie. Z lekkim trudem popchnąłem drzwi wejściowe i w progu prawie potknąłem się o leżące ciało młodej kobiety. Końcówki palców niezasinione, sporadyczny, ale widoczny ruch oczu pod zamkniętymi powiekami - jeszcze żyła. Kucnąłem przy jej lewym boku i wsunąłem rękę pod bluzkę, badając temperaturę i tempo oddechu. Była ciepła. Nawet gorąca jak na panujące dookoła warunki.
- Z tej już raczej nic nie będzie - usłyszałem nad sobą niski, męski głos. Uniosłem wzrok ku źródłu dźwięku. Na schodach zobaczyłem starego, ale wciąż silnego i zdrowego mężczyznę o chińskich rysach twarzy. Czasami nie mogłem się nadziwić, jakim cudem ciągle trzyma się na nogach po takiej ilości prochów, jaką w siebie potrafił naraz władować. - Spóźniłeś się trochę, bo byś zobaczył niezłe widowisko. Nawet Tanghu Zu jest pod wrażeniem twojej Strzały.
- Zu tu jest? - mimowolnie zmarszczyłem nos na wspomnienie mężczyzny. Nasze spotkania na ogół miały nieprzyjemny na mnie koniec, dlatego wolałem go omijać, załatwiając swoje sprawy bezpośrednio z Xueqingiem. Starzec zdawał się czytać w moich myślach.
- Razem z dziewczynami dostaliśmy dwóch chłopców, więc Zu ma nową zabawkę na kilka tygodni, zanim znowu się znudzi. Zresztą, ten drugi jest zupełnie w twoim guście, możesz go sobie wziąć, nam i tak nie przyniesie zbyt wiele zysku.
- Obejdzie się. Ostatnim razem jak tak mówiłeś, to szczyl mi o mało ręki nie wyłamał, jak tylko trochę zeszły z niego dragi - mlasnąłem niezadowolony. - Możemy już załatwić to, co mamy do roboty? Raszpa mi w domu znowu coś wymyśliła i chce, żebym był na kolację, „bo to bardzo ważne”. Wolę nie mieć znowu psiarni na ogonie - Xueuqing zaśmiał się krótko na wspomnienie o kuratorze przekonanym, że jest w stanie wygrać z dobrze zorganizowaną siatką Czerwonych Sztyletów.
- Nieroztropnie odbierać dziecko matce - zawyrokował, a ja wyczułem w jego głosie kpinę. - Skoro tak, to mam nadzieję, że wziąłeś to, o co cię prosiłem - nie było to pytanie, a stwierdzenie. Mimo pozornej uprzejmości, Xueqing sprawował władzę autorytarną nad wszystkimi w promieniu kilku kilometrów. W tym i nade mną. Bez większej potrzeby, ale jednak z przyzwyczajenia, skinąłem głową. Wsunąłem rękę w szparę w torbie, chwilę pomacałem po omacku, aż wreszcie natrafiłem na zimne, prostopadłościenne pudełko. Wyciągnąłem je i podałem stojącemu tuż przy mnie pomocnikowi Xueqinga. Fascynowała mnie zdolność pojawiania się i znikania w dowolnie wybranej przestrzeni tresowanych od młodości przybocznych dona.
- Kod ten co zwykle - powiedziałem sucho, choć obaj mężczyźni nie mieli zamiaru o to pytać. - Jest tego dwadzieścia sztuk. Jak sprawdzicie i zatwierdzicie produkcję to przez tydzień Chue powinna zdążyć może nawet i z tysiącem w dobrych warunkach - mężczyzna podał starcowi woreczek z zielonkawymi kapsułkami, które wyciągnął wcześniej z mojego pudełka.
- Jakie są szanse, że to jest to, o cię prosiłem? - spytał, wąchając ostrożnie tabletkę. Miałem pewność, że nie wyczuł niczego prócz delikatnie miętowym zapachem otoczki.
- Według obliczeń 95%, według mnie co najmniej 80 - odpowiedziałem pewnie, wstając z klęczek i otrzepując spodnie. - A teraz, pozwolisz, że wrócę już. Jutro będę od rana, bo chcę sam przetestować efekty - odpowiedziałem luźno z pewną siebie miną i wyszedłem na zewnątrz, zostawiając Fangji Xueqinga z dwudziestoma zielonkawymi kapsułkami o lekkim zapachu mięty i jedną z ostrzejszych mieszanek substancji psychoaktywnych, jaką stworzyłem w przeciągu ostatnich pięciu lat w środku.
Dlaczego to robiłem? Bo to, co przeciętnego Tanakę tak przerażało, dając nieopisane poczucie niebezpieczeństwa, dla mnie miało zupełnie opisane znaczenie - wolność.
*****
Ostatnia poprawka 27.02.2017r
*****
Ostatnia poprawka 27.02.2017r
Nie wiem czy dobrze celuję, ale klimat opowiadania skojarzył mi się z charakterystycznym gatunkiem mang BL, gdzie często przewija się temat mafii, ciemnych zaułków i ogólnie wszelkich tych mrocznych interesów. I oczywiście mafia musi być chińska, ha! xD
OdpowiedzUsuńNajgorsze jest to, że nie mam pojęcia jak czytać te nazwiska @_@ - odwieczny problem. Chyba zaraz wspomogę się tłumaczem gógle.
Literówek nie zauważyłam, ale niestety, jak już pewnie wiesz, nie jestem najlepsza w ich wyłapywaniu.
Powodzenia z pisaniem kolejnych rozdziałów! C:
Weny życzę i licznych czytelników!
BL jest ok, mafia bardziej w tle mi się będzie przewijać, brakuje jeszcze dwóch najważniejszych wątków, których się pewnie nie spodziewasz, hehe. Co do Chińszczyzny, to szczerze mówiąc uczyłam się na innej transkrypcji, więc pewnie w stnie opłakanym bym przeczytała, a chińska jest, bo... a zresztą, co ja będę psuć zabawę, za tydzień, góra dwa, się już pewnie wyjaśni.
UsuńJedyne co mnie zraziło to jedno słowo którego użyłeś a mianowicie: "podupczyć". Strasznie mi nie pasuje do reszty tekstu. Reszta jest jak najbardziej na tak. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńUżyłam go celowo, żeby tak jakby "zaznaczyć granicę wulgarności" Tanaki. Jeżeli cel rozminął się z efektem to niezbyt dobrze, może jakoś to zmienię podczas aktualizacji.
UsuńKomentarz długi, więc dodam w ratach.
OdpowiedzUsuńWybacz „spaczenie zawodowe”, ale nie potrafię powstrzymać się przed wskazaniem błędów. Potem przejdę do konstruktywnego komentarza dotyczącego fabuły :).
„Dla przeciętnego Tanaki istnieje cały szereg miejsc, które powinny pozostać dziewicze i nieodkryte przez całe jego życie”. – To zdanie jest niepoprawne gramatycznie, zagmatwane i takie… ciężkie. O wiele łatwiej napisać: „Przeciętny Tanaka uważa, że wiele miejsc powinno zostać dziewiczymi i nieodkrytymi” a jeszcze lepiej, żeby zachować sens końcówki „przez całe jego życie”” „Przeciętny Tanaka uważa, że są miejsca, których w ciągu całego swojego życia nie powinien odwiedzić ani razu”. Mój główny zarzut polega na tym, że musisz dać czasownik osobowy, bo te miejsca powinny pozostać dziewicze, więc ON nie powinien ich odkrywać. Teraz to brzmi tak, że póki żyje ten konkretny X, te konkretne miejsca powinny pozostać dziewicze, ale jak mu się umrze, to już można na nie „napadać”. Możesz też dodać, że każdy Tanaka uważa, że są miejsca, których nie powinien odwiedzać żaden Tanaka, czyli nikt tej narodowości/wyznania czy czegoś takiego. Jeszcze nie wiem, kim jest Tanaka, więc wybacz określenia.
„Po pierwsze - przeciętny Tanaka nie powinien nigdy wejść do burdelu”. – Ta krótka kreseczka to dywiz, łączy dwa słowa (np. biało-czerwony), tutaj powinna być dłuższa – wtedy nazywałaby się myślnikiem. Popraw wszędzie, nie chce mi się wypisywać tych samych błędów. Dodatkowo raczej „wchodzić”, bo nie powinien śpiewać, pytać, grać, ufać, obrażać, a nie zaśpiewać, zapytać, zagrać, zaufać, obrazić.
„A już na pewno powinien to dla niego być jedynie niewielki domek z czerwonymi lampkami na szyldzie, gdzie może po uiszczeniu odpowiedniej opłaty podupczyć jak lubi, żeby rano wrócić do żony, dzieci, psa i pracy, harując przez kolejny tydzień na nadgodzinach dla wyrównania bilingu”. – Za dużo tego „powinien, ciężko się czyta z powtórzeniami. Poza tym „w którym”, „domek, w którym”, a nie „domek, gdzie”. Imiesłów przysłówkowy (zakończony na –ąc) oznacza, że dwie czynności są równoległe (szedł, śpiewając). NIGDY nie używamy go, jeśli mówi o następujących po sobie czynnościach albo skutkach. Tutaj nie ma wątpliwości, że najpierw wraca, a potem haruje (w końcu wraca się raz z tego burdelu, a nie tydzień). Pracuje się „w nadgodzinach”, ale można zarobić „na nadgodzinach” ;). Najlepiej powiedzieć, że zostawał po godzinach, brzmi najlepiej.
„Oczywiście osiemnastka, z którą to robi jest wesołą, znudzoną monotonią życia studentką i przez dzień można ją spotkać w sklepiku osiedlowym jak kupuje bułki”. – O matko. „osiemnasta, z którą to robi” brzmi co najmniej dwuznacznie! Osobiście nie pomyślałam o chodzeniu po burdelach. Kontynuacja zdania: że co?! Napisz, że można ją spotkać JEDYNIE, kiedy kupuje bułki albo zaznacz, że wychodzi tylko po to… Na razie wychodzi na to, że cały dzień kupuje bułki (ile ona tam dzieci chowa?). I żadne „przez dzień”.
„Odpowiednia częstotliwość takich wypadów, żeby wszystko pozostało tak, jak powinno?”. – Tu lepiej pasuje „idealna”, ale „odpowiednia” jest ok.
„Jakiś raz na tydzień przy starej żonie, przy nowej raz na miesiąc, po rozwodzie kwestia wieku, ale nie częściej jak raz na dwa dni”. – Wyrażenie „nie częściej jak” jest zbyt potoczne, nie do beletrystyki (chyba że dialog), więc tutaj powinno być „nie częściej niż”.
„Oczywiście, może się zdarzyć, że córka takiego Tanaki zakocha się w charyzmatycznym prowadzącym telewizyjnego show stworzonego przez półinteligentów dla ćwierćinteligentów, a po jego „cudownym zakochaniu” w gwiazdce pop z sąsiadującego programu doprowadzi to biedną Aiko (chyba nie ma bardziej wyświechtanego i pozbawionego głębszych przemyśleń rodziców imienia żeńskiego, więc idealnie pasuje do pierworodnej Tanaki) do depresji”. – Sąsiadującego? Mówisz, że programy mają własne pokoje? Zaznacz, jak sąsiadującego. Coś może do czegoś doprowadzić, a nie „po czymś”. Cudowne zakochanie doprowadzi, ale po cudownym zakochaniu biedna Aiko. Prowadzącym (kogo? co?) telewizyjne show, a nie prowadzącym (kogo? czego?). Prowadzącym studio, salon, a nie prowadzącym studia, salonu. Bez przecinka po „oczywiście”, bo masz na myśli „oczywiście może się zdarzyć”, nie potwierdzasz żadnych wcześniejszych słów.
Usuń„Należy wtedy zachować szczególną ostrożność i przyjeżdżać do załamanej, i właściwie zupełnie już odmóżdżonej, Aiko jedynie w sytuacjach wymagających tego pilnie - skończył się zapas żelek, wciśnięty w rurki i kilo pianki do włosów osobnik płci nieokreślonej wydał płytę z czymś, co złośliwi nazywają muzyką, pluszowy konik się zmechacił, czy coś równie ważnego”. – Nie traktowałabym „i właściwie zupełnie już odmóżdżonej” jako wtrącenie, bo ten fragment czyta się topornie. Albo „przyjeżdżać do załamanej”, albo „przyjeżdżać do załamanej Aiko”. Analogicznie więc: właściwie zupełnie już odmóżdżonej” albo „zupełnie już odmóżdżonej Aiko”. Szyk: „pilnie tego wymagający”. Czym jest to „wciśnięty w rurki”…? Nie potrafię rozszyfrować! Można być wciśniętym w piankę do włosów? Bez przecinka przed „czy”, chociaż zmieniłabym to zdanie, bo zabrzmi, jakby coś innego się zmechaciło.
„Nie jest to jednak nowość dla weterana w niewidzeniu szefa molestującego stażystki, sąsiada naparzającego co noc po pijaku żonę i dzieci, czy też polityka wysyłającego syna na europejską uczelnię podczas zapewnień, że lokalna oświata jest na najwyższym poziomie”. – Rany, nie. Żadnego „naparzającego”. Rozumiem chęć pisania współczesnym językiem, ale trochę umiaru. To słowo stylistycznie nie pasuje do reszty. Bez przecinka przed „czy”. Wysyła właśnie wtedy, kiedy padają zapewnienia? Czasowo się gryzie. Mimo zapewnień, jeśli już.
„Poniekąd wiążące się z psychiatrykami są więzienia”. – Powiązane z.
„Nie te za kradzież batonika, bo przecież władza zbyt dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że po wyjściu delikwentowi w dalszym ciągu przysługiwać będzie (kurha by ich brać z tymi konwencjami) wolność słowa, przez co Yamato powie Tanace, Tanaka żonie, ta wypaple u fryzjera i nieszczęście gotowe”. – Nie te, do których TRAFIA się. Kary mogą być za kradzież batonika, ale nie więzienia. „a ta wypapla” (według mnie wypapla, chociaż nie mogę znaleźć nigdzie informacji, jaka forma jest poprawna dla trzeciej osoby liczby pojedynczej). To słowo zresztą i tak jest zbyt potoczne – znowu bym zmieniła na bardziej wzorcowe. Dodam, że nie za bardzo ogarniam, o co chodzi i co ma ten człowiek wypaplać. Mówisz, że osoby, które siedzą za, no nie wiem, „przypadkowe” zabójstwo po wyjściu nie mają wolności świata? I czemu to „kurha”? Co to w ogóle jest „kurha by ich brać”?
„Ważne są te prawdziwe więzienia, gdzie spotkać by mógł równie prawdziwych morderców, pedofilii, gwałcicieli i innych ustawionych w pewnych kręgach”. – Co rozumiesz przez „ustawionych w pewnych kręgach”?
„Nie spotkałby może kogoś ważnego, ale i tak w dość szybkim czasie Tanaka przegrałby nierówną walkę z siłami ciemności”. – Powtórzenie „spotkać”. Jest „w dość szybkim tempie” lub „w krótkim czasie”.
„Zwłaszcza po spotkaniu z panem śledczym, czy równie uprzejmym panem strażnikiem”. – Czemu to panem? Kolejne powtórzenie „spotkać”. Bez przecinka przed „czy”.
„Tanaka nie może więc wchodzić już za zamknięte drzwi kuchni w ulubionej knajpie, halę produkcyjną ulubionych trampek ani do namiotu ze zwierzętami w okolicznym cyrku”. – Wchodzić do, wchodzić za – uporządkuj. Na razie mamy „wchodzić za drzwi, wchodzić za halę”.
„To, co czekałoby tam na Tanakę jest na tyle sprzeczne z jego przekonaniami i od dawna zbieraną z mediów wiedzą, że mogło by się skończyć czynnym pobytem w budynku numer dwa”. – Przecinek po „Tanakę”. Mogłoby.
Usuń„Ale to, czego Tanaka boi się najbardziej jest, w jego mniemaniu, zdecydowanie gorsze od wszystkich pozostałych punktów listy razem wziętych”. – Przecinek przed „jest”.
„Posiada różne nazwy, ale zawsze wygląda tak samo - ciemne, niedoświetlone uliczki, opuszczone budynki, walający się niemal za każdym zakrętem obszarpani bezdomni w stanie przedagonalnym, psychotycznym, bądź obu na raz”. – Walający?! Proszę, zapomnij o kolokwializmach. Posługuj się ładniejszym językiem, potrafisz opisać to w przystępny sposób bez podniosłych słów. Bez przecinka przed „bądź”.
„Zazwyczaj wiąże się też z siedzibami różnych „sił zła” w postaci mafii, gangów, punktów przerzutów żywego towaru, czy laboratoriów chemicznych producentów dragów”. – Pod postacią. Coś czy coś – bez przecinka, czyli „towaru czy laboratoriów”.
„To, co przeraża Tanakę to nie tyle sam fakt, że miejsce takie istnieje, ale głównie to, że żyje ciągle, niewzruszone przez regularne pokazowe naloty policji, przypływ nowych technologii, zmiany władz, czy jakiekolwiek inne czynniki zewnętrzne i wewnętrzne, i ciągle poszerza swoje granice”. – Przecinek po „Tanakę”. Niewzruszone (kim? czym?) regularnymi itd. Ale znowu „niewzruszony” może być człowiek, nie miejsce. Znowu bez przecinka przed „czy”.
„Przez chwilę prawie czarna od brudu firanka przesunęła się, odsłaniając kawałek ludzkiego ciała i rozproszone światło dogorywającej żarówki, ale szybko wróciła na swoje miejsce, jako że strażnik nie uznał mnie za najmniejsze zagrożenie dla rezydującego niecałe pięćset metrów dalej Fangji Xueqinga”. – Przez chwile to mogła się poruszać. Przesunęła się raz, a nie przez okres czasu. Zamiast czarna – szara. Ona nie była całkowicie czarna. To nierealne.
„W powietrzu unosiła się cierpka woń stęchlizny połączona z kwaskowatym posmakiem krwi”. – W powietrzu był smak, tak?
„Zerknąłem kątem oka na elewacje budynku obok moich nóg i znalazłem potwierdzenie - ciemne, jeszcze półpłynne osocze zdobiło szarą cegłę w miejscach, w których z pewnością jej nie było jeszcze trzy dni temu”. – Elewację. Szyk: w których z pewnością jeszcze trzy dni temu jej nie było.
„Przymrużyłem oczy, przerzucając w myślach zapamiętane daty kolejnych rzutów towarów i po chwili wszystko stało się jasne - 17 luty był zaznaczony niebieskim kółeczkiem w kalendarzu na ścianie Xueqinga, a więc znowu pojawi się kilka nowych cnotek, z którymi będę się musiał rozprawić odpowiednią dawką amfetaminy”. – Zmrużyłem oczy. Przerzucając?! Toż to jeden z gorszych kolokwializmów. Rzutów towarów?
„Podejrzewałem, że znudzona tempem efektów Peizhi da mi zezwolenie na coś mocniejszego i będę mógł w drodze eksperymentu naukowego zobaczyć na żywo skutki nowego specyfiku, który wymyśliłem jakiś tydzień temu”. – Przecinek po „Peizhi”. Jak brzmi to imię w mianowniku „Peizha”? I wymawia się je „Pejzha”? „W drodze eksperymentu” jak wtrącenie (dwa przecinki) albo na początku, od razu po „i” i wtedy bez przecinka
„Ryzyko błędu było mało, ale nie zerowe”. – Małe.
„Skręciłem w lewo i moim oczom ukazał się dystyngowany, czarny budynek z różą oplecioną na sztylecie wymalowaną czerwonym sprejem na wysokość dwóch pięter”. – Teraz mówisz, że róża była wymalowana na wysokość dwóch pięter, a co ze sztyletem? Zaznacz, że to jakiś symbol, czyli róża + sztylet, albo coś takiego.
„Kucnąłem przy jej lewym boku i wsunąłem rękę pod bluzkę, badając temperaturę i tempo oddechu”. – Badał w czasie wsuwania. I kto sprawdza temperaturę wsuwając ręce pod ubranie? Oddech gdzie badał? Na piersiach? Przepraszam bardzo…
„Uniosłem wzrok ku źródłu dźwięku na schodach i zobaczyłem starego, ale wciąż silnego i zdrowego mężczyznę o chińskich rysach twarzy”. – Kieruje się ku czemuś, a unosi na coś.
„Spóźniłeś się trochę, bo byś zobaczył niezłe widowisko”. – Spóźnił się, bo ominął. Gdyby się nie spóźnił, to by zobaczył. Składnia.
„- Tanghu Zu tu jest? - mimowolnie zmarszczyłem nos na wspomnienie mężczyzny”. – Jeśli wypowiedź narratora nie określa sposobu mówienia, zaczynamy ją wielką literą.
Usuń„Nasze spotkania na ogół miały nieprzyjemny na mnie koniec, dlatego wolałem go omijać, załatwiając swoje sprawy bezpośrednio z Xueqingiem”. – Kończyły się w nieprzyjemny dla mnie sposób – tak najlepiej. W każdym razie „dla mnie”. „Załatwianie swoich spraw” to sposób, więc imiesłów przysłówkowy jest źle użyty.
„- Obejdzie się, ostatnim razem jak tak mówiłeś, to szczyl mi o mało ręki nie wyłamał, jak tylko trochę zeszły z niego dragi - mlasnąłem niezadowolony językiem”. – Uwaga jak wyżej.
„Raszpa mi w domu znowu coś wymyśliła i chce, żebym by na kolację „bo to bardzo ważne”, więc wolę nie mieć znowu psiarni na ogonie”. – „Był na kolację, bo „to bardzo ważne”, więc wolę” – taki jest poprawny zapis. Kropka po „ogonie”.
„Skoro tak, to mam nadzieję, że wziąłeś to, o co cię prosiłem - nie było to pytanie, a stwierdzenie”. – Kropka i „nie” wielką literą.
„Bez większej potrzeby, ale jednak z przyzwyczajenia, skinąłem głową”. – „a z przyzwyczajenia”. Skoro nie z jakiegoś powodu, to z jakiegoś.
„Wsunąłem rękę w szparę w torbie, chwilę pomacałem po omacku, aż wreszcie natrafiłem na zimne, proste pudełko”. – Pomacałem? Kasujemy.
„Fascynowała mnie ich zdolność pojawiania się i znikania w dowolnie wybranej przestrzeni”. – W dowolnie wybranej przestrzeni? Co? Chyba chodzi o czas…?
„- Jest tego dwadzieścia sztuk, jak sprawdzicie i zatwierdzicie produkcję to przez tydzień Sanji Chue powinna zdążyć może nawet i z tysiącem w dobrych warunkach - mężczyzna podał starcowi woreczek z zielonkawymi kapsułkami, które wyciągnął wcześniej z mojego pudełka”. – Przecinek przed „to”. Dalsza część zdania brzmi kulawo. Może: „w dobrych warunkach powinna zdążyć wyprodukować nawet tysiąc (czegoś)”. Po tym kropka i „mężczyzna” wielką.
„- Jakie są szanse, że to jest to, o cię prosiłem?”. – „(…) szanse na to, że (…)”.
„Miałem pewność, że nie wyczuł nic prócz delikatnie miętowego zapachu otoczki”. – Skoro „miętowego” to „niczego”.
„- Według obliczeń 95%, według mnie co najmniej 80”. – Po „obliczeń” i „mnie” dwukropek.
„A teraz pozwolisz, że wrócę już, jutro będę od rana, bo chcę sam przetestować efekty - odpowiedziałem luźno z pewną siebie miną i wyszedłem na zewnątrz, zostawiając Fangji Xueqinga z dwudziestoma zielonkawymi kapsułkami o lekkim zapachu mięty i jedną z ostrzejszych mieszanek substancji psychoaktywnych, jaką stworzyłem w przeciągu ostatnich pięciu lat w środku”. – Czemu łączysz zdanie „A teraz pozwolisz, że już wrócę” z „Jutro będę od rana”? Oba funkcjonują oddzielnie. Mina była pewna siebie? Zostawienie Fangi Xueqinga jest skutkiem, więc nie możesz użyć imiesłowu. „W środku” czego? Nie chcesz zdradzać szczegółów za szybko – ok, ale napisz to w inny sposób. Możesz posługiwać się nawet nazwami „ośrodek” czy coś takiego.
„Bo to, co Tanakę tak przerażało dając nieopisane poczucie niebezpieczeństwa, dla mnie miało zupełnie opisane znaczenie – wolność”. – Skoro „Tanaka” to imię, to jeśli mówisz „przeciętny tanaka”, to powinnaś używać małej litery. Mówisz o jakimś stereotypie, a nie o osobach, które mają tak na imię. Chyba że Tanaka to jakiś naród, a ten bohater jest innej narodowości. Można dawać poczucie bezpieczeństwa, czegoś pozytywnego. Błąd w łączliwości. I źle użyty imiesłów – znowu mówisz o skutku.
Wydawało mi się, że trafiłam na porządnego bloga zarówno pod względem fabularnym, jak i językowym, ale chyba jednak się zawiodłam trochę. Znajdź betę, która mogłaby sprawdzać tekst pod względem językowym i mówiłaby dosadnie, co myśli o tekście.
UsuńDobra, tu jednak prawie wcale nie ma fabuły i nie wiem, co powinnam ocenić. Pomieszanie dwóch narracji nie podoba mi się. W prologu zostawiłabym początek, tekst o przeciętnym „Tanace”, a resztę umieściła w rozdziale i już trzymała się narracji pierwszoosobowej. Musi być jakaś spójność. Chyba że całość jest z perspektywy bohatera, ale wtedy powinnaś spróbować połączyć obie narracje, żeby były bardziej podobne. Początek wygląda jak relacja trzecioosobowa. Za dużo kolokwializmów. Nie ważne, że to pierwsza osoba. Jedynie w dialogach kolokwializmy są mile widziane.
Trochę mnie zainteresowałaś, ale to nadal nie jest do końca to. Nie czuje potrzeby zostawania tu. Jednak zrobię to, bo wygląda na to, że z tego może wyjść coś dobrego, jeżeli tylko się postarasz.
___________________
Przy okazji zapraszam cię na mojego bloga (http://burzowe-swiatlo.blogspot.com/) z recenzjami książek. Nie zależy mi na komentarzu za komentarz czy innych wymianach. Po prostu byłoby miło, gdybyś – jeżeli zdecydujesz się tam zajrzeć – znalazła coś dla siebie (a jeszcze milej mi by było, gdybyś poinformowała o tym w komentarzu).
Pozdrawiam serdecznie
Shirazumi ;)
Przyznam szczerze, że długo się zastanawiałam, czy powinnam sumiennie punkt po punkcie się tłumaczyć i nawet to zaczęłam robić. Zrezygnowałam dość szybko. Dlaczego? Bo w większości był to jeden z niezbyt wielu zagadnień schematycznych:
Usuń1. Czepialstwo o lapsusy językowe/stylistyczne, które w stylu blogowym są uznawane za powszechnie akceptowane. Przykładowo rozdział na myśniki i pauzy, będący jedynie umową formalną.
2. Stylistyka, często tłumaczona jako gramatyka. Polecam przejechać się na drugi koniec Polski (gdziekolwiek mieszkasz) i porozmawiać z ludźmi, przeczytać tamtejszą gazetę, a może wreszcie odkryjesz, że nie ma jednej, sztywno określonej polszczyzny, a słownik to nie wszystko. Istnieje coś takiego, jak żywy język, wiecznie ewoluujący i dostosowany do okoliczności, rozmówcy, miejsca, czasu, rejonu kraju i wielu innych czynników. I to, co ty uznajesz za błąd, wcale nim zazwyczaj nie jest. A zaprzęganie do spraw stylistyki (która jest względna) armaty w postaci gramatyki, jest po prostu śmieszne momentami.
3. Możesz mi podać chociaż jeden logiczny, spójny i wywiedziony z jakiś ogólnych wytycznych Komisji Językowej powód, dla którego styl literacki nie może być stylem potocznym? Bo chyba nie znajdę u ciebie odpowiedzi. Nie może i tyle, a jak masz z tym problem, to już nie mój problem, tylko twój. Jestem guru z internetów i mam zawsze rację. Zaczynam się obawiać, co zrobisz, jak ktoś ci każe przeczytać Mrożka lub, co gorsza, Hłaskę. Pomijam, że potępiasz styl potoczny używając go. W poprawnej wersji językowej, nie "cię", tylko "Cię", a właściwie "Panią", bo rozmowa z nieznaną osobą wymaga grzeczności, i tak dalej. Używasz pewnych utartych w blogosferze skrótów, odmawiając mi moich literackich.
4. Brak umiejętności czytania kontekstowego. Jeśli coś było dwa zdania temu, to w tym zdaniu już nie obowiązuje, prawie jak przykłady w podręczniku do angielskiego. Jakieś tam luźno latające twory, czasami nawet jeden koniec o drugim nic nie słyszał. I tak jakoś się komuś "sru!" na klawiaturę i polepiło całe w przypadkowej kolejności. A przynajmniej czytając twoje wypowiedzi do takich wniosków logicznych można dojść.
Usuń5. Brak czytania ponad tekstem. Idealnym przykładem jest tu "niewidzenie" Tanaki, czyli wręcz plagiat i kalka dosłowna Orwelloweskiego dwujmyślenia, Dulszczyzny, czy zwyczajnej hipokryzji - "Widzę i mówię to, co mi pasuje, a reszty nie ma." Jak ślepym trzeba być, żeby nie widzieć tych sugestii, choć są podkreślone tak dobitnie?
Ok... wierszy lub tez filozoficznych też nie potrafisz "ocenić", czy najzwyczajniej w świecie, skomentować? Bo jeszcze mniej fabuły prezentują. To, że w tekście nie ma strzelających do siebie komandosów nie oznacza, że nic się między pierwszą wielką literą a ostatnią kropką nie stało.
Spójność jest, znowu kłania się czytanie kontekstowe. Fragment Heia miał dwa bardzo czytelne zadania. Po pierwsze wprowadzić w klimat całości, co przecież jest ideą prologu. A po drugie pozwolić mi wrzucić całość w klamrę, niemal bezczelnie toporną i rzucającą się w oczy. Początek nie wygląda jak relacja trzecioosobowa, te wszystkie "kolokwializmy" (czyli w rzeczywistości potoczyzmy i dialektyzacja), pytania, wtrącenia i inne "brukowe" (według ciebie) zabiegi budują styl oratorski. Naprawdę trudno nie zauważyć, że masz bardzo prosty schemat budowania kolejnych punktów, prowadzący całość jako swoiste kazanie-wykład.
Skoro ty byś zrobiła lepiej, to czemu tego nie zrobisz? Nie widzę żadnych przeciwskazań, żebyś otworzyła Worda i sama zaczęła pisać tak, jak ci się tylko wymarzy. I wtedy wszystko będziesz mieć idealnie. I gramatykę, i myślniki, i styl podręcznika do chemii organicznej w idealnie podzielonych rozdziałach. A póki co to ustalmy, że ja tu jestem autorem i moje literackie prawo rządzić na swoich śmieciach wedle mojego planu.
Ważne, czy narracja jest pierwszo-, czy trzecioosobowa, inaczej zabieg ten nie miałby najmniejszego sensu. Pisząc z perspektywy bohatera nakładasz na wszystko odcień taki, jaki ma to coś dla bohatera, zauważasz tylko to, co on widzi, pomijasz oczywiste dla ciebie fakty, dopóki narrator sam do nich nie dojdzie. A przede wszystkim budujesz świat w oparciu o styl myśli tego bohatera, więc nie wmówisz mi, że nastolatek o trudnym charakterze i bardzo brutalnej przeszłości w swoich myślach używa salonowego języka i brzmi to normalnie i autentycznie. Jeśli jesteś salonowym pieskiem z dobrego domu i w twoich myślach pojawia się "rzekłabym matuli ukochanej, iż strawa niepierwszej świeżości była lecz afrontem dla niej było by to" to tylko pozazdrościć. Bo tak właśnie trzeba traktować narrację pierwszoosobową - jako stetoskop przystawiony do "wewnętrznej głowy" narratora, a nie pole do popisu idealną polszczyzną z PeWueNowskiego słownika, zamieniając naprawdę barwny, przestrzenny obraz przeżyć i odczuć bohatera na suchą, beznamiętną notatkę w pracy historycznej.
UsuńNie namawiam na siłę, jeśli obie mamy się męczyć wzajemną obecnością to żadna z nas świata nie uszczęśliwi. Ty jesteś obrażona na mnie za posiadanie własnego, luźnego i "mówionego" stylu pisania, ja na ciebie za pozowanie na internetowe oberguru i wyrocznię praw objawionych, podczas gdy 99% twoich teorii mogę bardzo prosto zburzyć.
Pozdrawiam i zapewniam, że nie poczuję się obrażona brakiem zainteresowania u kogoś, komu nie pasuje mój styl. Sama wybieram tylko to, co uważam za wartościowe, takie ludzkie prawo. A na bloga być może zajrzę w przyszłości, póki co muszę sobie pozbierać sesję i materiał wykładowy.
PS. Właśnie sprawdziłam notkę o tobie i, wybacz, ale studentka filologii raczej nie ma dla mnie aż takiej siły przebicia jak kilkanaście magistrów tego kierunku, wliczając w to wieloletnich pedagogów, edytorów, jak i historyków sztuki, a już tym bardziej naprawdę dużej grupy osób grupy docelowej.
Wcale nie miałam na celu jechania po twojej twórczości. Znalazłam bloga, stwierdziłam, że wygląda przyzwoicie (przede wszystkim chodzi mi o długie posty, pełne akapity i brak bardzo rażących błędów), więc postanowiłam zacząć czytać. Wydał się interesujący i nadal taki jest, jednak to nie sprawi, że błędy wyparują.
Usuń1. Błąd to błąd. Fakt, że blogerzy nie mają bladego pojęcia o poprawności językowej nie oznacza, że to, co piszą, jest uznawane za chociażby potoczne. Niektóre sformułowania nie mają prawa bytu nigdzie. Nie, nie mam tu na myśli dialektów czy gwar, chociaż one dopuszczalne są w dialogach albo tekstach stylizowanych. Tak samo wszelkie słowa, które wyszły z użycia a kilkaset lat temu były normą wzorcową, dopuszczalne są w stylizacjach. Rozdział myślnik i dywiz NIGDY nie będzie „umową formalną”. Czyli jeśli postawię średnik zamiast przecinka, to będzie to jedynie jakaś „umowa formalna”? Każdy znak ma znaczenie. Dywiz łączy dwa wyrazy i mówi, że ktoś/coś jest czymś/kimś/takie i takie, a myślnik oddziela dwie części dość definitywnie. Nie, to nie jest to samo. Mówisz, że można zapisywać i tak, i tak. Masz rację, ludzie tak robią, ale potem takie kwiatki pojawiają się w wydanych książkach, a ja nie wiem, czy się śmiać czy płakać… Tak samo można dyskutować o braku spacji przed myślnikiem – będzie czy nie będzie: co za różnica?
2. Poprawna stylistyka ułatwia odbiór tekstu. Nie jest „jedna jedyna”, ale błędy stylistyczne wszędzie są takie same. Nieważne, czy mieszkasz na południu czy na wschodzie – normy wzorcowe i użytkowe wszędzie są takie same. Gwary warszawska, poznańska czy krakowska nigdy nie wejdą do uzusu. Gwara to gwara, uzus to uzus. Gazety (i ogólnie beletrystyka) pisane są co najmniej normą użytkową (jednak w sytuacjach sprzecznych zawsze wybiera się wersje wzorcową). Skoro błąd stylistyczny utożsamiasz z krytyką charakterystycznego dla pisarza sposobu pisarza, to lepiej zapoznaj się z pojęciem „błąd stylistyczny”.
3. Potocyzmy są rażące, jeśli na ogół używasz normy wzorcowej. To tak jakbyś powiedziała „konsumować kanapkę” do rówieśników. Brzmi komicznie. Zaburzasz w ten sposób cały tekst. Jasne, jeżeli jest to zamierzone i wyraźnie zaznaczone jako wypowiedź bohatera (nawet w dialogu), to jest to ok, ale nie można szastać kolokwializmami na prawo i lewo.
O nie, nie, nie piszemy oficjalnych listów, a maniera pisania zaimków osobowych (kiedy mówimy o odbiorcy) wcale poprawna nie jest. To, że coś jest modne, nie znaczy, że jest poprawne. Nie jesteś też żadną „panią” (internet sprawia, że ludzie mają niezwykle wysokie mniemanie o sobie; skoro każdy potencjalny użytkownik jest panem lub panią, to kim jest osoba starsza od nas albo wyżej postawiona?).
Tekst literacki jest na zupełnie innym poziomie językowym niż mój komentarz. Nie wypieram się skrótów myślowych lub elementów gwary, jednak NIGDY nie użyłabym ich w powieści.
Narracja pierwszoosobowa =/= pamiętnik. Narracja powinna być staranna i bezbłędna, jeżeli uważasz inaczej, to powinnaś pisać w formie pamiętnika, dziennika, listu. Tak na marginesie – „iż” używamy tylko wtedy, gdy w tym samym zdaniu użyliśmy już „że”, więc nie, nie powiedziałabym „iż”.
4. Może dla ciebie coś jest wcześniej, ale dla czytelnika niekoniecznie. Zmieniasz co chwile podmiot, a potem „domyśl się z kontekstu”. A to „domyśl się z kontekstu” = przeczytaj ostatnie zdania w zwolnionym tempie i je przemyśl.
5. Szczerze: nie ogarniam. Nie czytałam Orwella (tak, tak, możesz sobie pokpić ze mnie) i nie zamierzam, ale najwyraźniej on opisał to wyraźniej. Poza tym: gdzie czepnęłam się „niewidzenia”? Nie wiem niestety, do czego pijesz. Nie żyjemy w czasach, kiedy był jasno zarysowany kanon tekstów, które każdy znał/czytał w pierwszej kolejności, więc jeżeli odnosisz się do innego tekstu kultury, to musisz liczyć się z tym, że większość nie zrozumie „przesłania”.
Czemu pakujesz do jednego wora poezję i prozę? Ocenia się je zupełnie inaczej, powinny różnić się nie tylko formą, ale i wydźwiękiem.
UsuńSkomentować krótką rozmowę… Tak, zdecydowanie mogłabym napisać esej, gdybym się uparła, ale z pewnością by ci się nie spodobał. Podałaś informacje w niezbyt przystępnej formie, co ja na to poradzę? Gdybym mogła przeczytać płynnie i zrozumieć, to na pewno zachwycałabym się dwuznacznościami, ładnym językiem albo umiejętnością przekazywania informacji między wierszami, ale tutaj tego nie ma. Nie umniejszam tekstowi, bo jest przyzwoity, ale to na tyle. Te struktury, które użyte są błędnie, utrudniały odbiór. To jak użycie złego przyimka w angielskim – potem zastanawiasz się, czy autor na pewno miał na myśli to, co napisał. Inna sprawa, że o ile w polskim szyk jest przestawny, to można napisać zdanie w taki sposób, że po jego przeczytaniu nic do siebie nie pasuje.
A kto powiedział, że nie piszę? Fakt, że ty o tym nie wiesz, o niczym nie świadczy. Idealnie nie będzie, bo w przeciwieństwie do ciebie, ja swoje błędy z czasem dostrzegam i kiedy już nie pamiętam każdego zdania, potrafię zauważyć, że to zdanie brzmi topornie, tutaj nie wiem, co się dzieje, a tam postawiłam jakiś dziki przecinek.
Jaka nadinterpretacja! Potraktowałaś mój komentarz jako próbę rozpętania kłótni na skalę światową i pokazałaś, że brak ci jakiegokolwiek dystansu do siebie, swojego języka i swojej twórczości. To nie ja uważam się za idealną, jak ty. Skoro u ciebie się tak mówi, to próbujesz mnie przekonać, że tak jest dobrze. I wiesz, właśnie takie osoby potem wykłócają się, że ich książki – kiedy już wreszcie jakieś wydadzą – są tak nisko oceniane i wyśmiewane. Nie zmieniałam ci wszystkiego, wprowadziłabym tylko kilka poprawek związanych ze słownictwem, reszta to już kwestia szyku lub POPRAWNOŚCI (a poprawność jest ściśle określona). To nie są detale, one ułatwiają czytanie i sprawiają, że tek jest przystępniejszy. Skoro uważasz, że wszystkie luźne słowa są dobre, to czemu nie używasz slangu? Bohater na pewno jakimś się posługuje.
Chcesz mi powiedzieć, że masz magistra z polonistyki, a do tego pedagogiem, edytorem i historykiem sztuki, tak? I czemu uważasz, że jestem grupą docelową? Zabrzmiało, jakby grupą docelową byli nastolatkowi, którzy pochłoną wszystko, nawet najgorszy chłam (bez obrazy, to nie o twoim blogu).
Taka uwaga: fakt, że ktoś ma magistra z polonistyki nie znaczy, że potrafi posługiwać się poprawną polszczyzną. Tak samo z osobami, które ukończyły jakikolwiek inny kierunek – mogą machać papierkiem, ale jak przychodzi co do czego to wychodzą ich braki.
Masz rację, jeśli podchodzisz do tego wszystkiego w taki sposób – nie ma sensu dalej rozmawiać. Bądź sobie panią, a potem zastanawiaj się, czy ktoś to w ogóle czyta. Wiesz, korekta tekstu polega na tym, że ktoś dostrzega błąd, pokazuje go autorowi, a potem OBOJE próbują go poprawić tak, żeby pierwotna wersja za bardzo nie ucierpiała. Zdania mogą być górnolotne, ale zupełnie niepasujące do reszty.
Jeżeli chcesz postawić na swoim – jasne, nie ma sprawy. W żadnym swoim komentarzu nie byłam sarkastyczna, postawiłam na lekki ton, ale odebrałaś moją wypowiedź jako atak. Cóż, tak też można, twoja wola. Nie będę się przecież pod korektą tego tekstu podpisywać, więc jest mi całkowicie obojętne, co zrobisz z moimi poradami. Możesz nadal udawać, że żyjesz w nieświadomości, a potem dziwić się, że połowa Polaków nie potrafi posługiwać się polskim i lepiej zna dowolny język obcy. Nie ma sprawy, ale pamiętaj, że sama jesteś w tej grupie.
1. Błąd jest złamaniem zasad określonych przez specjalistów z "dowodem" poprawności jednej wersji i wyprowadzonych w wieloletniej jednolitej praktyce, a umowa formalna to tylko przyjęcie brakujących dziur. Jeśli przed przecinkiem zrobisz spację, to nie jest to błąd w sensie języka, tylko nieznajomość "stylistyki drukowanej". Coś na zasadzie 0!=1, czego z definicji nie wyprowadzisz. Tylko, że jeśli powiem wedle definicji, że silnię liczymy od 1 to też mam do tego prawo, bo mam podkładkę czysto teoretyczną i wyprowadzoną w sposób matematyczny. Średnik a przecinek to dwa byty w każdej sytuacji, natomiast w "oryginalnym" języku rozróżnienia na dywizy i pauzy nie ma. Co więcej, w angielskiej wersji dialogi są w cudzysłowach i nikt mi nie broni, by używać tej wersji, jeśli uznam ją za ładniejszą. Poza tym, jak zauważyłaś, jesteśmy na blogu. Skoro społeczność blogowa stworzyła swoje własne zasady, które mówią, że można niektóre takie "błędy" uznawać za nieistniejące i to ty, wchodząc do naszej strefy akceptujesz nasze zasady, albo odchodzisz.
Usuń2. Nie piszę pisma formalnego, mogę narzucić swoją stylistykę, nawet jeśli WEDŁUG CIEBIE jest ona błędna. Bo idąc tym tropem to powinnaś się przykleić choćby Mistrza Yody z "GW". Powtarzam, jesteś na blogu, a nie w gazecie. Chociaż widziałam też gazety (nie tylko regionalne) z tekstami posiadającymi wyrażenia gwarowe, branżowe, lokalne, młodzieżowe, nawet swoje "prywatne" neologizmy. Wszelkie błędy stylistyczne zaznacza się, ale na rozprawkach, esejach i innych takich pismach, które wynikają z rygoru gatunku, a powieść takich rygorów nie ma, choćbym pisała PiSmEm PoKeMoNiAsTyM, jeśli tak uznam za słuszne.
3. No widzisz? Sama zauważasz, że jest "mowa urzędowa" i "mowa użytkowa", więc w czym problem? Przepraszam, a po czym wnioskujesz, ile mam lat? O ile pamiętam, nie wstawiałam skanu dowodu osobistego i równie dobrze mogę mieć 40, a skoro tak bardzo dbasz o poprawną polszczyznę, to powinnaś wiedzieć, że zwrot "pan"/"pani" wywodzi się z czasów szlacheckich i nawet stary facet do dziesięcioletniej dziewczynki zwracał się "panienka/panna", a nie po imieniu. Albo jesteś strażniczką najbardziej polskiej polszczyzny w Polsce, albo się zachowujesz jak "hamerykański luzior" językowy, i do prezydenta per "you" mówisz, tylko potem jeśli ktoś pisze ci "LOL4U" to się nie czepiasz. Mieszanie w zależności, co ci akurat jest wygodne jest zwyczajnie śmieszne i trąci hipokryzją. Bo póki co, to zwykła kultura wymaga tego, że nawet, jeśli wykładowca do studenta pisze, to zaczyna "Szanowna Pani" i "Chciałbym panią poinformować", a nie "E! Jakby ci się zapomniało, to". No, chyba, że na kierunkach humanistycznych kultura nie obowiązuje, to zwracam honor.
4. Dla mnie jest to, co jest. Jakie co chwilę? Jeden jedyny raz, który jest zrozumiały i logiczny. I to nie tylko dla mnie, konsultuję swoje teksty z potencjalnymi odbiorcami. A ocenę grupy docelowej cenię sobie bardziej, bo to dla niej piszę.
5. Orwell był przykładem. Zresztą tak charakterystycznym i ważnym, że studiując FILOLOGIĘ POLSKĄ wypadałoby znać podstawowe doktryny. Jestem matematykiem i uważam, że mając te około 20 lat wstyd nie znać "Roku 1984", "Folwarku zwierzęcego", czy (podanej też przeze mnie) "Moralności pani Dulskiej". Zresztą, nie trzeba było znać żadnego, by zorientować się, o czym piszę, nawet "gimabaza" nie miała z tym problemu. I nie kpię z tego, jestem zwyczajnie przerażona poziomem naszych obecnych "filologów" i "humanistów", skoro nawet ścisłowcy mają szersze standardy lektur obowiązkowych, gdy chcą uchodzić za ludzi na poziomie.
Nie pcham, po prostu w krótki, matematyczny sposób obalam twoją teorię, że nie da się ocenić niczego "co nie ma akcji". Rozprawa filozoficzna, felieton, czy rozprawka to nie poezja, jeśli bardzo potrzebujesz przykładów epiki.
OdpowiedzUsuńTo, że ty czegoś nie widzisz nie oznacza, że tego tam nie ma. Oceniasz całość na podstawie krótkiego fragmentu. Naprawdę po pierwszych dziesięciu stronach zawsze określasz, czy coś jest dobre, czy złe? Wiesz, kogo zamordują na końcu filmu po pięciu minutach?
Ja nie uważam, że jestem bezbłędna. Ja jedynie mam pewność siebie i wiarę w to, co publikuję, więc jestem w stanie z uniesioną głową tego bronić. Przperaszam, że nie podkuliłam ogona przed zupełnie nieznaną mi i pojawiającą się znikąd osobą o zupełnie anonimowym profilu. Jeśli każdą krytykę przyjmujesz z pozycji "Przepraszam, już idę poprawić i zamawiam kwiaty na przeprosiny" to gratuluję, ja bym nie opublikowała czegoś, co uznaję za tandetę i antyporadnik pisania. Logicznym jest, że jeśli widzę atak i dostrzegam w nim nieścisłości, czy wręcz niepoprawności, to wytykam takowe, zamiast błagać o wybaczenie, choć uważam swoją rację za słuszną. A jeśli coś konsultuję z dość dużą ilością ludzi, zarówno specjalistów, jak i zwykłych odbiorców i za każdym razem otrzymuję jedną wersję odpowiedzi, to mam prawo uznawać tą wersję za bardziej wiarygodną niż jednostkowa reakcja inna. Zwykły matematyczny punkt widzenia i tyle. Połączony z dumą z własnej działalności. Co z tym ma wspólnego dystans do siebie to ja nie wiem. Nie wspominając o tym, że wystarczy popatrzyć, co pisałam pod innymi komentarzami. Moje opowiadanie jest "poprawne" i ma kilka defektów i właśnie dlatego nadajesz na kilkadziesiąt tysięcy znaków, "to złe", "to złe", "to złe", po czym nie potrafisz dwóch zdań powiedzieć, co właściwie przeczytałaś. A jak już wiesz, zę nie potrafisz, to jeszcze dopisujesz "No powiedziałabym, ale się nie da", mimo że kilka innych osób potrafiło. Najwyraźniej nie są nawet w połowie drogi do twojego oświeconego poziomu.
Ja nie, jak już mówiłam, jestem matematykiem. Ale spędziłam naprawdę ciężkie godziny nad pracą indywidualną, i z magistrami, i z doktorami, i ze zwykłymi "niepapierkowymi" znawcami, do których mam zdecydowanie większe zaufanie, niż do randomowej, zupełnie nieznanej mi osoby z internetów. I nie o papier mi chodzi dobierając autorytety, a o wiedzę, inteligencję i znane mi dokonania, chciałam jedynie pokazać, że nie tylko ty tutaj "masz papierek", więc monopol na prawdy objawione.
Acha, wreszcie puenta. Jak ja lubię tą "Michnikomowę". "Nie chcę krytykować, ale to, to, to, to, to, to, to, to jest źle". "Nie uważam, że mam zawsze rację, ale jak myślisz inaczej, to jesteś sama". Można i tak, ostatecznie "najpierw ty piszesz, potem ktoś ci pokazuje błędy, a na koniec siedzicie razem i ustalacie wersję pośrodku", ale jak zaczęłam to robić pokazując swój punkt widzenia i mówiąc, dlaczego coś robię, to jestem egocentrykiem i nikogo nie słucham. A ja się martwiłam, że przez tyle czasu nie miałam jak zrobić przeglądu przez "Wyborczą".
No nic, skoro piszę tylko dla młodocianych idiotów, co łykną wszystko jak młode pelikany (a się moja konsultantka ucieszy, jak jej to powiem) to niestety muszę się pogodzić, że Twoje standardy nie pozwolą ci na tak żenująco niski poziom i odchodzisz.
Pozdrawiam, do nieusłyszenia,
Kuroneko
Prolog - przyznaję, dosyć ciekawy. Nie mniej jednak parę zdań okropnie mi się czytało. Nie wiem, czy to kwestia ich długości (zdarzają się i takie na trzy linijki tej dosyć szerokiej strony) czy może sposobu ułożenia wyrazów, szyku, i tak dalej. Mam też wrażenie, że w niektórych miejscach coś zgrzyta z przecinkami, choć mówię - być może to ja się mylę, a znaki są w odpowiednich miejscach. Mimo wszystko mam czasami z nimi problemy. Fabularnie wydaje się całkiem interesująco. Chińska mafia jest na miejscu, gang narkotykowy czy coś w tym rodzaju również - może być ciekawie.
OdpowiedzUsuńKrólowa Książek zaprasza do swego królestwa!
Podoba mi się. Stanowczo... mimo, że, jak już ktoś wyżej napisał, trudno się chwilami czyta. Nawet bardzo trudno, ale to, co ciężko się czyta, przeczytałem kilka razy. Zrozumiałem, połapałem się.
OdpowiedzUsuńW dalszym ciągu mi się podoba. U Ciebie też brakuje kilka przecinków, ale nie będę ich szukał bo nawet mi się nie chce :P
Jeszcze tylko dodam, że wygrałaś życie tym fragmentem:
"Należy wtedy zachować szczególną ostrożność i przyjeżdżać do załamanej, i właściwie zupełnie już odmóżdżonej, Aiko jedynie w sytuacjach wymagających tego pilnie - skończył się zapas żelek, wciśnięty w rurki i kilo pianki do włosów osobnik płci nieokreślonej wydał płytę z czymś, co złośliwi nazywają muzyką, pluszowy konik się zmechacił, czy coś równie ważnego."
Świetne :D
Inną sprawą jest to, że już kurczę byłem na tym blogu kiedyś... na sto procent, ale chyba zamknąłem karty jak dwadzieścia innych jak polecali mi blogi i nie wyrabiałem się z czytaniem :P
Na koniec pozdrawiam i dzięki za około 20 komów przez tą konwersację na blogu :D
Wiesz co, prolog ogólnie trochę łopatologiczny był i specjalnie bawiłam si w inną stylistykę niż zawsze. Jeśli myślisz, że to sie trudno czyta (a mi pisze), to doczytaj do momentu transformacji, tam się dopiero dzieje , No, ale nie będę się kłócić, co tam rzeczywiście jest. Przynajmniej póki co, jak wreszcie ogarniemy się koło połowy maja z beciami do PDF'a, to aż wióry będą lecieć przy naszych temperamentach ;P
UsuńHehe, możesz mi też ponabijać komentarzy, przynajmniej pójdzie statystyka do "gógla".