Ze znużeniem przyglądałem się ludziom przechodzącym przez hotelowy hall. Zadziwiające było, jak wiele osób mogło się przewinąć w przeciągu pół godziny w, wydawałoby się, drogim i niedostępnym dla większości budynku. Co prawda dość spora część nie była rodowitymi mieszkańcami Tokio co najmniej z wyglądu, jednak wątpiłem, by wielu z nich miało na tyle szczęścia, by mogli mieszkać w Red Velvet za pieniądze pracodawcy. Zerknąłem na stylowy zegar, zapewne jeszcze sprzed ery technologicznej, i niezadowolony mlasnąłem językiem. Zu spóźniał się już ponad kwadrans, a ja nie miałem najmniejszej ochoty czekać na niego tylko po to, żeby potem wypiąć przed nim tyłek. Zgarnąłem na bok przesłaniające mi oczy sztywne włosy i wstałem. Śledząca mnie niemal przez cały czas recepcjonistka wydawała się być jeszcze bardziej podejrzliwa, dlatego posłałem jej słodki uśmiech heartbreaker’a i niespiesznym, kołyszącym krokiem udałem się do głównego wyjścia.
- Gdzieś się wybierasz, kotku? - usłyszałem za sobą mocny, męski głos. Mimowolnie wzdrygnąłem się na jego dźwięk.
- Nareszcie! - prychnąłem z urazą. Lubiłem markować tą emocję, jednak wyjątkowo była ona dziś prawdziwa. I to aż za bardzo. - Nie za wysoko poszybowało to twoje ego pozwalając ci wyjść z założenia, że będę czekać?
- Nie aż tak wysoko, skoro rzeczywiście czekałeś - odpowiedział mi z uśmiechem na ustach. Był wysoki, muskularny, a pewność spojrzenia jego ciemnoszarych oczu musiała robić wrażenie nawet na przełożonych. Wiedziałem, że pod ubraniem kryje się co najmniej sześć dużych blizn i kilkadziesiąt mniejszych, ale czego innego można się było spodziewać po szefie „chłopców do zadań specjalnych”, niesławnym Krwawym Zu. Westchnąłem ciężko i oparłem lewą dłoń wierzchem o biodro, przenosząc na nie ciężar ciała.
- Powiesz mi wreszcie, co się stało? - spytał mężczyzna, ściągając przez głowę czarną podkoszulkę. Jego umięśniony tors robił naprawdę duże wrażenie, a szkarłatny tatuaż atakującego, wężowatego smoka na lewej piersi i ramieniu tylko podkreślał oliwkową, południowo-chińską cerę i drapieżną urodę. Zu wydawał się był zupełnie poważny, dlatego westchnąłem cicho, opierając się na sztywnych rękach na satynowej pościeli za sobą.
- Stara znalazła sobie jakiegoś nowego przydupasa - stwierdziłem w końcu bez entuzjazmu.
- Ale do tego chyba się już przyzwyczaiłeś - zauważył spokojnie Zu, sięgając po hotelowy telefon. - Coś pijesz?
- Balkan Vodka z likierem albo coś polskiego - odpowiedziałem bez namysłu i zgarnąłem z oczu irytujący mnie od dłuższego czasu zaplątany kosmyk włosów. - Z tym, że teraz sobie wymyśliła, że jest zakochana i chce brać ślub. Akurat jak zaczynałem się cieszyć, że za pół roku ją wypierdolę, ten kurwiszon sobie znalazł jakiegoś chuja do dupczenia pod moim dachem! - syknąłem, gdy poczułem ostry ból w kościach dłoni. Popatrzyłem w jej stronę i dopiero teraz się zorientowałem, że podświadomie uderzyłem zaciśniętą pięścią w dębowy filar podtrzymujący baldachim. - Trzeba było go widzieć! Sierota wyglądał jakby go w wyprodukowali Chińczycy do jajka-niespodzianki. Bez urazy - dodałem szybko, gdy zorientowałem się, jaki moje słowa mogły mieć wydźwięk.
- Jeśli to taka sierota, to go podtruj i z głowy - Zu tylko machnął ręką na moją ostatnią uwagę. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że Xiao Hei ma wyrzuty sumienia - Zu uśmiechnął się sugestywnie, ale ja pokiwałem głową. Wiedziałem, że raszpa by od razu się na mnie zemściła w najmniej przyjemny sposób.
- Aż tak bardzo chcesz się mnie pozbyć? - prychnąłem z przekąsem. - To może od razu zróbmy sobie spacer do kaszalotów [nie wiedzieć czemu takie właśnie miano zyskali naukowcy i lekarze; przyp. aut.] i pochwalmy się rewelacjami, że mi ogon wystaje z dupy, co?
- Tego nie powiedziałem - Zu zamruczał i usiadł tuż przy mnie, po czym założył mi rękę na ramię, zmuszając do obrócenia się w jego stronę. - Gdzie ja bym znalazł takiego drugiego kociaka, co? - spytał i momentalnie poczułem na ustach lekko gorzkawy smak jego warg. Niedawno pił alkohol, tego byłem pewny.
- I właśnie dlatego nam obu powinno zależeć na tym samym, nieprawdaż - wyszeptałem mu zalotnie prosto do ucha, gdy udało mi się chociaż na chwilę odzyskać wolność. - O ile dobrze pamiętam, to jeden z twoich zna-a!-jomych ma jakieś wtyki w Departamencie Personalnym, Ta-ah-ak? - Zu tylko zamruczał twierdząco, nie odrywając się od mojej szyi. Zmrużyłem oczy, delektując się tą subtelną, ale równocześnie stanowczą pieszczotą i założyłem z kontemplacją ręce na jego silnych barkach. Zu był dzisiaj zupełnie inny niż zawsze, co lekko mnie dziwiło. Swoją partię grał też czas, przez jaki nie kochałem się już z żadnym mężczyzną. - Więc liczę na pomyślną współpracę - stwierdziłem i zacisnąłem nieco palce. Chwilę potem usłyszałem syk Zu i wylądowałem plecami na pościeli przyciśnięty za oba nadgarstki do łóżka.
- Zapominasz, że mnie się nie drapie, kotku? - spytał, a w jego oczach po raz pierwszy dzisiejszego wieczoru zauważyłem ten charakterystyczny błysk, którego nie znosiłem.
- Co? O czym ty… - zerknąłem kątem oka na swoje palce i zauważyłem, że zamiast normalnych paznokci miałem długie, ostre pazury. - Cholera, kiedy…? - wydukałem zdezorientowany. Naprawdę nie zauważyłem momentu, w którym mój zwierzęcy genotyp doszedł do głosu.
- Mhhmmm - wymruczał z satysfakcją Zu. - To mówisz, że wystarczy odrobina delikatności i nawet nie kontrolujesz się przy mnie? - spytał, a na jego ustach gościł uśmiech zwycięzcy.
- Wal się - syknąłem i szarpnąłem się, jednak z góry wiedziałem, że nie miałem szans przy mężczyźnie.
- Nawet nie próbuj. Wiesz, że mi nie uciekniesz - wyszeptał mi prosto do spiczastego ucha i pociągnął za nie zalotnie zębami, a ja nie byłem w stanie udawać, że mi się to nie podoba. Zu zwolnił uścisk na moim prawym nadgarstku i sięgnął do bluzki, powoli podciągając ją do góry i masując okrężnymi ruchami mój brzuch, a potem klatkę piersiową. Zamruczałem zadowolony, gdy jego chłodna dłoń sięgnęła do na wpół twardego sutka. - I tak o wiele lepie… - mężczyźnie przerwało pukanie do drzwi. - Nie ma chuj wyczucia czasu, co? - mruknął niezadowolony i wstał, puszczając mnie wolno. Wsunąłem się nieco głębiej w łóżko, obserwując, jak Zu odbiera alkohol w metalowym wiadrze z lodem. Ledwo stłumiłem śmiech, gdy skonsternowany pracownik został powstrzymany przed wejściem do pokoju. Mężczyzna stanowczo zbyt nachalnie rozglądał się po wnętrzu, dlatego mlasnąłem niezadowolony i zsunąłem się z pościeli, po czym podszedłem do lustra osłoniętego przed ciekawskimi spojrzeniami z zewnątrz przez szafę. Sięgnąłem do hotelowej półeczki i odnalazłem szeroką szczotkę. Zazwyczaj nie przepadałem za takimi rozwiązaniami bez względu na zapewnienia o sterylizacji, ale wolałem to, niż przymusową zmianę długości włosów, gdyby te na dobre zaplątały się w sztuczne futro lub, co gorsza, w to prawdziwe.
- Wolisz teraz, czy potem? - usłyszałem za plecami głos Zu, więc z ociąganiem popatrzyłem na niego przez ramię. Trzymał w dłoniach butelkę z charakterystyczną, białą etykietką Balkan’a.
- To zależy, czy przez większość czasu chcesz się pieprzyć, czy urządzać sentymentalne pogaduchy o starych czasach. Osobiście doradzam podawanie mi alkoholu w większych ilościach tylko na tą pierwszą okazję, pijany mało mówię - odpowiedziałem, zsuwając ostatnie futerko na gumce ze swoich włosów. Wsunąłem palce głęboko przy skórze i potrząsnąłem lekko, rozkładając kosmyki w dość naturalny układ czarnych, srebrzyście białych i lisio rudych pasemek sięgających mi niemal do talii, a następnie szybko uczesałem się, z niezadowoleniem zauważając, że lisie uszy zdecydowanie w tym przeszkadzają.
- W takim razie na zdrowie, kotku - Zu z uśmiechem podał mi zimno niebieski napój w wysokim kieliszku. Szkło było lodowate w dotyku. Przysunąłem szklankę do nosa i powąchałem ostrożnie. Płyn miał dość ostry zapach alkoholu z delikatnie słodkawą nutką, ale z pewnością nie zawierał w sobie nic niepowołanego.
- Curacao? Myślałem, że nie lubisz farbek w wódce - stwierdziłem, pociągając dość duży łyk. Alkohol rozlał się po moim organizmie wraz z falą gorąca i chłodu.
- Niebieski pasuje ci do oczu - odpowiedział zupełnie bez sensu i sam napił się ze swojego kieliszka barwionej cieczy. Jego drink był zdecydowanie bledszego koloru, dlatego miałem przeświadczenie graniczące z pewnością, że użył likieru jedynie w celach towarzyskich. No tak, ostatecznie mężczyzna był niemal bezpośrednio pod Xueqingiem, więc nie mógł mieć słabej głowy. Ja, z przyczyn czysto genetycznych, też nie miałem na co narzekać. - Lepiej? - spytał, gdy odstawiłem puste naczynie na stolik i skierowałem się do łóżka.
- Trochę - wzruszyłem ramionami, zerkając kątem oka na uśmiechniętego mężczyznę. - Do końca butelki może mi przejdzie. A jak nie, to zamówimy następną - skwitowałem i usiadłem na łóżku we flirciarskiej pozie z zalotnie skrzyżowanymi nogami. - To co, spodziewasz się jeszcze jakiś gości?
- Dla ich własnego dobra, nie - odpowiedział Zu, odkładając kieliszek z do połowy wypitą trzecią już kolejką. Mężczyzna przysunął się do mnie i zachłannie wcałował w moją szyję. Zachichotałem cicho i położyłem dłonie na jego łopatkach, przyciągając lekko do siebie. Sam nie dowierzałem, jak bardzo brakowało mi ciepła cudzego ciała.
- Jak jutro będzie cokolwiek widać spod bluz… - zacząłem, ale Zu nie dopuścił dalszych słów stanowczym pocałunkiem w bardzo intensywny sposób. Popchnął mnie w wyczuciem na łóżko i zagrodził drogę swoim ramieniem.
- To nikt nie odważy się ruszyć mojej własności - dokończył w końcu, przenosząc się z powrotem na szyję i powoli zniżając ku mostkowi, a ja zamruczałem niezadowolony na te słowa. Mężczyzna szybko mnie jednak uciszył palcem przyłożonym do ust. Tym razem zdecydowanie szybciej postanowił pozbyć się bluzki. Moja biała cera gejszy po procedurze tapetowania wręcz irytująco kontrastowała z oliwkową, ciepłą skórą Zu, ale jemu wyraźnie to nie przeszkadzało.
- Nawet nie myśl, że jutro mi uciekniesz tak jak dzisiaj - wymruczał Zu do mojego ucha, a ja mimowolnie spiąłem pośladki, czując, jak chłodny palec mężczyzny powoli zsuwa się pod mój ogon. - Rozluźnij się, przecież obaj tego chcemy - jego niski, nieco chrypliwy tembr głosu sprawiał, że mógłbym zrobić wszystko.
- Jak mnie Xueqing ubije jutro, to czuj się winny - stwierdziłem nieco zawyżonym głosem, odchylając głowę do tyłu w zadowoleniu.
- …ei, Hei! - dotarło do mnie, że Xueqing od dłuższego czasu mnie woła. Wołały również moje lędźwie - o pomstę do nieba.
- T-tak...? - z wahaniem spojrzałem w stronę mężczyzny. Ten patrzył na mnie wyczekująco z rękoma założonymi na klatce piersiowej.
- Możemy zaczynać? - spytał niecierpliwym głosem. Zerknąłem nerwowo za siebie w stronę Zu, po czym powoli skinąłem głową.
- Przepraszam, to się już nie powtórzy - stwierdziłem cicho, po czym zwróciłem wzrok w stronę przypiętej kajdankami za ręce i nogi do metalowego krzesełka dziewczyny. Była przerażona, w okolicach nadgarstków widziałem ciemnoczerwone strużki krwi z otarć. Najwyraźniej przebywała tu już na tyle długo, by szarpaniem przetrzeć skórę całkowicie. - Chue, nie krępuj się - powiedziałem już głośno i wyraźnie do mikrofonu przede mną, przytrzymując włącznik na matrycy. Razem z Xueqingiem, Zu i dwójką consigliere znajdowaliśmy się za szybą fenicką laboratorium chemicznego. Drobna Chinka po drugiej stronie kiwnęła głową i podeszła do spętanej dziewczyny, po czym siłą zupełnie nieproporcjonalną do wyglądu pociągnęła ją za podbródek i włożyła w usta eksperymentowanej wczoraj dostarczoną przeze mnie kapsułkę. Dziewczyna broniła się przez chwilę, ale w końcu udało się ją zmusić do połknięcia podanej tabletki. Nastała pełna napięcia chwila, przez którą Chue zdążyła przejść na naszą stronę i usiadła tuż za mną, monitorując szeregi cyferek przebiegające przez ekran komputera. Moja teoretyczna znajomość biologii i chemii kończyła się praktycznie na wiedzy, że mentos w Coca-Coli wybuchnie oraz budowie łańcucha pokarmowego na przykładzie lisa, myszy i pszenicy, dlatego nawet nie próbowałem udawać, że wiem, co oznaczają potencjalne zmiany w algorytmach.No, może pamiętałem jeszcze z dzieciństwa jakieś podstawowe algorytmy pokazywane mi przez ojca w nadziei, że pójdę w jego ślady.
- Coś ciekawego? - spytał wyraźnie niecierpliwy Zu, co Chue skwitowała jedynie ostrym, długim spojrzeniem. Po kolejnych minutach bezczynności kobieta wreszcie wstała.
- W tej ilości izomer S powinien już się pokazać - stwierdziłem, zerkając na dane na monitorze. - Jesteś pewna, że to połknęła?
- Jestem, czułam to. Na pewno nie pomyliło ci się coś z proszkiem do pieczenia? - spytała w gruncie rzeczy niezłośliwie. Mlasnąłem niezadowolony językiem i jeszcze raz spojrzałem na cyferki. Ciśnienie w normie, EKG niemal jak z podręczników nawet w stanie stresu… No jasne!
- Chue, zwolnij kajdanki - stwierdziłem pewnym głosem.
- Popieroliło ci się we łbie chłopczyku? - syknął młodszy z consigliere. Tuż za mną rozległ się świst świadczący o tym, że Zu przytrzymał go przed atakiem na mnie.
- Wiem, co mówię, zwolnij ją zupełnie - powtórzyłem głosem nieznoszącym sprzeciwu. Chue zerknęła nieco skonsternowana na Xueqinga, a gdy ten nie wykazał żadnej negatywnej reakcji, westchnęła i wpisała w terminal komputera jakąś komendę. Po drugiej stronie lustra ręce i nogi dziewczyny opadły bezwiednie i tak już pozostały. Z satysfakcją na ustach popatrzyłem na agresywnego mężczyznę za mną. - Masz, co chciałeś, Lao Xueqing. A teraz idę. Nie chciałbyś, żebym się spóźnił na matematykę, prawda? - uśmiechnąłem się słodko, po czym wyszedłem, zerkając jeszcze raz szybko na zebranych. Chue nierozumiejącym wzrokiem patrzyła to na dziewczynę, to na wykresy przed sobą, Zu z satysfakcją uśmiechał się do przytrzymywanego mężczyzny, a Xueqing w dalszym ciągu pozostawał niewzruszony.
Przeszedłem przez długi korytarz wyłożony od podłogi aż po sufit białymi kafelkami, roznosząc głuche echo w promieniu kilkuset metrów korytarzy, aż wreszcie dotarłem do drewnianych schodów prowadzących do pokrywy w sklepieniu. Wszedłem na nie i popchałem z całej siły drzwi do góry. Te ledwo co drgnęły, ale czekający powyżej mężczyzna na szczęście zauważył to i już po niecałej minucie byłem na poziomie parteru.
- Pozostali mają jeszcze trochę spraw do załatwienia, więc pewnie trochę im zejdzie - powiedziałem beznamiętnie płynną chińszczyzną i rozejrzałem się dookoła. - Gdzie moja torba? - spytałem, gdy po chwili nie odnalazłem poszukiwanego przedmiotu.
- Lao Fu stwierdził, że tutaj się ubrudzi lub zgubi i zaniósł ją do siedziby Fanji Xueqinga - odpowiedział usłusznie mężczyzna, kłaniając się lekko w geście przeprosin. Jego mocny głos nosił wyraźne ślady niechlujnego, wiejskiego akcentu zachodnich prowincji Chin mimo wyraźnych starań o bardziej salonowy wydźwięk. Zarówno to, jak i zupełnie bezpłciowy, czarny strój przywodzący na myśl bardziej sadownika ryżu niż liczącą się w półświatku postać, momentalnie świadczyły o jego niskiej pozycji. Nie byłem w stanie nawet sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej widziałem właśnie tego człowieka.
- Ile razy powtarzałem, żeby nie ruszać tego, co z pełną świadomością gdzieś kładę - syknąłem zniecierpliwiony i nie czekając na odpowiedź odszedłem.
Xueqing swoje biuro miał dwa budynki dalej, dlatego też zdobycie potrzebnej mi torby szkolnej zajęło kolejne siedem minut i nawet nie łudziłem się, że ostatni punktualny autobus jeszcze mi nie zwiał sprzed nosa. Niezadowolony wyciągnąłem z kieszeni komórkę i wsunąłem ruchomą słuchawkę za ucho, po czym wybrałem ruchowo numer do Shena.
- Co jest, dzieciaku? - usłyszałem po dwóch sygnałach dość wysoki, jak na męski, głos.
- Jesteś gdzieś w okolicy kwater? Potrzebuję szofera, a na Zu nie mam co liczyć - stwierdziłem pogodnym głosem. W słuchawce coś zatrzeszczało, po czym Shen odezwał się ponownie, teraz już zdecydowanie wyraźniej.
- Mogę być za pięć minut, muszę się ubrać. Chcesz się pokazać, czy mam wziąć coś bardziej konwencjonalnego? - spytał sugestywnie, a ja zachichotałem lekko.
- Franca z angielskiego mnie zabije, jak zobaczy, że się wożę na jej lekcjach, wolę Toyotę - stwierdziłem z uśmiechem. Rozmowa, czy choćby świadomość obecności mężczyzny zawsze poprawiały mi nastrój. Shen miałmoże cztery lata więcej niż ja, był wychowankiem Xueqinga i jednym z kandydatów do objęcia stanowiska po swoim ojcu krwi. A co było w nim najlepsze, to fakt, że był zdeklarowanym heteroseksualistą, co wykluczało go z kręgu potencjalnych zainteresowanych moim rozkrokiem.
Mam przeświadczenie, że muszę wytłumaczyć kilka kwestii formalnych zawartych w tym i kolejnych tekstach. Po pierwsze, przy chińskich i japońskich imionach i nazwiskach jest odwrotnie jak u nas, dlatego też Sanji Chue na imię na Chue, co też jest używane u mnie w kontekście poufałym, natomiast Sanji ma rację bytu jedynie w przypadku osoby nieznanej, inaczej będzie bardzo niekulturalne. Jako że język chiński nie posiada sufiksów, w formalnym zastosowaniu pojawiać się będzie pełne nazwisko i imię (nie znalazłam innego honoryfikowania, ale jestem otwarta na aktualizację wiedzy), a w przypadku Japończyków tradycyjnie - nazwisko z odpowiednim sufiksem san lub sama (sama jest zdecydowanie bardziej grzeczne, dlatego oznacza naprawdę ważne i szanowane osoby o dużo wyższej pozycji społecznej, normalnie mamy san, czyli nasze polskie "pan/i"). W przypadku dużej poufałości chińskie imiona zostaną poprzedzone przez Lao - stary lub Xiao - młody, co oznaczałoby kolejno Lao Zenon - Zenek/Stary Zenek i Xiao Anna - Ania/Anusia/Młoda Ania. Zrezygnowałam przy tym z takich zabiegów przy imionach kobiecych, bo Chinki i tak nie pojawią się w aż tak zażyłej relacji z Hei'em, a pojedyncze przypadki żon/kochanek pewnie uzupełnię o komentarz. Co do japońskich imion/nazwisk, to w mocy są kun, chan, chin i temu podobne, oznaczające mniej więcej to samo w odniesieniu do różnej płci i będą używane tylko dla osób o tej samej lub niższej hierarchii (coś jak nasze "kumpel"). Warto zaznaczyć, że w języku japońskim Hei-kun jest zdecydowanie mniej intymne jak samo Hei, dlatego naprawdę rzadko kiedy się pokaże w kontaktach z japońskimi kolegami ze szkoły, itp.
Dobra, miała być krótka notka, a robi się już osobny rozdział... dlatego szybko jedna kwestia - w powyższym rozdziale pojawiła się "kwestia ogona", która za nic mi nie pasuje do tłumaczenia w normalnym toku fabuły. Stąd moje pytanie, czy wolicie (jeśli ktokolwiek czyta), by uzupełnić tą lukę w jakiejś formalnej notce jak ta powyżej, czy może np. w formie osobnego opowiadanka z perspektywy Hei'a. Albo coś zupełnie innego, jestem otwarta na propozycje, byle szybko, bo bez pełnego tłumaczenia pociągnę może jeszcze rozdział, góra dwa i będzie Wam brakować bardzo dużego kawałka wiedzy do zrozumienia, co się dzieje. Taka notka tłumacząca oczywiście pojawiła by się w środku tygodnia i nie zaburzała harmonogramu pojawiania się rozdziałów. Liczę na Waszą pomoc w tej ważnej dla mnie kwestii.
Zapraszam do komentowania i wpisywania swoich przemyśleń na temat rozdziału, mojego pytania, czy nawet i kontemplacji świata, jeśli ktoś chce właśnie to mi przekazać.
----------------------------------------------------------------------------------------
Dobra, miała być krótka notka, a robi się już osobny rozdział... dlatego szybko jedna kwestia - w powyższym rozdziale pojawiła się "kwestia ogona", która za nic mi nie pasuje do tłumaczenia w normalnym toku fabuły. Stąd moje pytanie, czy wolicie (jeśli ktokolwiek czyta), by uzupełnić tą lukę w jakiejś formalnej notce jak ta powyżej, czy może np. w formie osobnego opowiadanka z perspektywy Hei'a. Albo coś zupełnie innego, jestem otwarta na propozycje, byle szybko, bo bez pełnego tłumaczenia pociągnę może jeszcze rozdział, góra dwa i będzie Wam brakować bardzo dużego kawałka wiedzy do zrozumienia, co się dzieje. Taka notka tłumacząca oczywiście pojawiła by się w środku tygodnia i nie zaburzała harmonogramu pojawiania się rozdziałów. Liczę na Waszą pomoc w tej ważnej dla mnie kwestii.
Zapraszam do komentowania i wpisywania swoich przemyśleń na temat rozdziału, mojego pytania, czy nawet i kontemplacji świata, jeśli ktoś chce właśnie to mi przekazać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!