Zakładki

niedziela, 1 maja 2016

Somnium X



Poczułem uścisk wokół ramion i ciepły oddech w okolicach ucha.
- Hei, tak mi przykro - powiedział cichym głosem Soujirou. - Wiem, że to dla ciebie trudne. Ale pomyśl, może Saiye-san miała ku temu jakiś ważny powód. Może chce zapomnieć o swoim zmarłym mężu, żeby…
- O moim ojcu się nie zapomina! - krzyknąłem, wyrywając się z uścisku mężczyzny. - On… on ją kochał, naprawdę… on… - osunąłem się po ścianie w dół aż do kucek. Dlaczego, do kurwy nędzy, teraz?! Chue, Sztylety, teraz to… tego było stanowczo za dużo jak na jeden raz.
- Wiem, Hei, wiem. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - głos aktora był przyjemnie spokojny, wręcz monotonny i hipnotyczny. - Powoli: wdech. Wydech. Wdech. Wydech. Wdech. Już? - spytał miękko, podnosząc mój podbródek do góry. Nawet nie miałem sił ukrywać łez. Kolejnych już w przeciągu jednego dnia. Doprawdy, stawałem się coraz bardziej żałosny.
Oparłem policzek o jego pierś, wsłuchując się w rytmiczne bicie jego serca. Nie przeszkadzał mi w tym, poczułem jedynie, jak siada na podwiniętych pod siebie nogach.
- Souji… ja mam tego dosyć. Już kolejne moje sacrum spłonęło, ja tak nie mogę…
- Ciii… - Soujirou pogłaskał wolnym, subtelnym ruchem moje lisie ucho. - Wszystko będzie dobrze, uwierz mi. Po prostu potrzebujesz trochę czasu. Jeśli chcesz, mogę iść z tobą na grób ojca - momentalnie podniosłem się na rękach, chcąc popatrzyć prosto w jego oczy. Były takie głębokie i spokojne. Zdawało mi się, że mógłbym w nich utonąć i już nigdy nie musieć się wynurzać dla świata zewnętrznego... Hei, do cholery, co ty gadasz?! To tylko sposób na nudę!
- Obejdzie się - stwierdziłem w końcu głosem chłodniejszym, niż bym sobie tego sam życzył. Oszalałem. - Jak będziesz mógł, przywieź mi wszystko pod ten adres - kontynuowałem szorstkim tonem, wstając i podając mężczyźnie wyjętą z tylnej kieszeni luźnych spodni kartkę o żółtawym zabarwieniu.
- Hei, co…
- Po prostu wracam do rzeczywistości - prychnąłem, odwracając się tyłem do mężczyzny. Modliłem się, żeby nie udało mu się zobaczyć mojego odbicia w szybie. - A teraz pozwolisz, że wrócę już, skoro wszystko załatwiłem. Pośpiesz się - dodałem i wyszedłem, nie zwracając nawet uwagi na to, czy udało mi się już schować ogon i zwierzęce uszy.


Obudziło mnie światło słoneczne przesączające się przez grube zasłony w zaskakująco nowoczesnym stylu. Zaspany zamrugałem kilka razy i przeciągnąłem się z kontemplacją, po czym sięgnąłem dłonią do swoich oczu. Moje rzęsy były posklejane przez zaschniętą skorupowatą substancję nieznanego pochodzenia. Czułem nikłe pulsowanie z tyłu głowy wskazujące na to, że ubiegłej nocy wlałem w siebie ilość alkoholu wystarczającą, by upić nawet zaprawionego w bojach ruskiego menela. Tylko dlaczego ja to…
O kurwa! Wspomnienia ubiegłych dni wróciły do mnie z finezją walca drogowego. Przedwczoraj spotkałem się z Soujirou, by przekazać mu informację o moim obecnym położeniu i załatwić przywiezienie kilku potrzebnych klamorów, a potem… powiedział mi o ślubie matki, ja straciłem nad sobą kontrolę, potem doszło do czegoś, czego sam nie byłem w chwili obecnej wytłumaczyć, wyszedłem z kina… a właściwie to wybiegłem i pod postacią lisa przeleciałem przez pół Tokio, żeby koniec końców znaleźć się w świątyni i wymusić na mnichach dostęp do barku. Do tego, co się działo przez noc i cały kolejny dzień, wolę się nie przyznawać. Nawet nie chcę się zastanawiać, czy zostawiłem im bodaj butelkę ze zbieranego latami zapasu. Co się, u cholery ciężkiej, ze mną wyprawia przez te ostatnie kilka dni?!
Ostrożnie wstałem, testując najpierw podatność nóg na sugestie wysyłane z mózgu. Geny demona miały jednak więcej uroku w sobie niż by się mogło wydawać, dlatego też jedynym skutkiem ubocznym wczorajszego trucia organizmu było lekkie drżenie kolan nie uniemożliwiające na całe szczęście normalnego poruszania się. Podszedłem do lustra zawieszonego na pomalowanej na staromodny, beżowo-kremowy kolor ścianie i skrzywiłem się na swój własny widok. W dalszym ciągu nie mogłem się przyzwyczaić, że w swoim odbiciu widzę nie trójkolorową grzywę, a zwykłe, czarne włosy, czyniące z mojej bladej jak wapno twarz iście komiksowy widok. Przejechałem palcem po zasinieniu na wystającym obojczyku. Zmrużyłem oczy, zastanawiając się, gdzie też mogłem sobie nabić tego siniaka, ale nic mi nie przychodziło do głowy.
Westchnąłem głęboko, sięgnąłem po zostawione wczoraj przez Janette przybory i wykonałem lekki makijaż według instrukcji kobiety. Mówiła coś o zmianie symetrii twarzy, czy czymś takim, ale nie przywiązywałem do jej słów większej wagi, więc  nie do końca byłem pewny czegoś więcej jak tego, że będę wyglądał dzięki temu inaczej. Nie do końca byłem nawet pewny, po kiego grzyba muszę się bawić w takie pierdoły, skoro nie planowałem nigdzie dzisiaj wychodzić, jednak podejrzewałem, że może się dzisiaj pojawić w świątyni, a kłótnia z ciężarną była ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem.
Pociągnąłem mocno nosem i stwierdziłem, że po drugiej stronie drewnianych, europejskich drzwi któryś z mnichów postawił śniadanie, ale póki co nie byłem w nastroju na jedzenie.
Rozejrzałem się po wnętrzu i ze zdziwieniem stwierdziłem, że było one urządzone zupełnie w zachodnim stylu - wysoki stół okryty obrusem z bawełny, przy nim dwa krzesełka na trzech nogach, na podłodze dywan, szklane okno przesłonięte zasłonami i firaną oraz niespotykana jak na autochtoniczne zwyczaje ilość wysokich mebli. Czy Horacio nie mówiła wczoraj, że jest to jeden z pokojów, w których pomieszkiwali kiedyś moi przodkowie? Jeśli tak, to musiał być stary, a nawet zakładając, że ostatni lokator zarządził remont, byłoby to przeszło dwadzieścia lat temu… Moje zmysły jednak działały tak, jak dotychczas tylko na terenie świątyni, więc o nieplanowanej zmianie położenia nie było mowy...
Wiedziony nagłym przypływem paniki rzuciłem się na okno, szarpnąłem za zasłonę i otworzyłem je na oścież, wychylając się na zewnątrz. Przede mną rozpościerał się widok na dziki, zlesiały ogród. Z daleka słychać było jakieś wysokie śmiechy co najmniej pięciu osób. Wariuję już powoli.
Odetchnąłem z ulgą i zamknąłem okno, zastanawiając się, czym powinienem się zająć do czasu, aż Soujirou przywiezie mi potrzebne rzeczy. Zerknąłem na stół i mój wzrok przykuł biały, prostokątny papier. No tak, koperta z listem ojca. Usiadłem i wyciągnąłem grubą, kredową kartkę z drobnym, eleganckim pismem ojca wypełniającą ją z jednej strony około w dwóch trzecich czarnymi znaczkami. Nawet po śmierci ojciec jest małomówny, co? Zachichotałem z własnego żartu, mimo że nie był on zbyt wyrafinowany.
„Qin’ai de Hei,
Jeśli czytasz ten list, to ja już nie żyję, a Ty zostałeś zmuszony uciec aż tutaj. Tak, znam Cię aż za dobrze... Wiesz z pewnością, że cały ten czas czuwam nad Tobą, więc przejdę do sedna.
Nietrudno jest mi domyślić się, dlaczego szukasz pomocy, ale będzie lepiej, jeśli zachowam swoje przypuszczenia dla siebie. Informacje, które mam Ci do przekazania... Pewnie zdążyłeś już zauważyć, że ta świątynia nie jest zwykłym miejscem kultu.
Po pierwsze, na terenie całego ogrodu znajduje się gigantyczna kolekcja roślin produkujących nieobojętne biologicznie substancje. Znam co najwyżej z 10% zasobów tego miejsca, więc w tej sprawie musisz zdać się na swoje zmysły i instynkt, ale nie martw się. Ogród jest dziełem wielu pokoleń Kokko, a w Tobie płynie ich krew. Mądrość przodków pozwoli Ci odnaleźć to, czego będziesz potrzebował.
Po drugie, w miejscu niedostępnym dla ludzi znajduje się wejście do Memoriae [łac. Memoriae - wspomnienia; przyp. aut.], biblioteki rodowej, gdzie spisane są wszystkie sekrety Kokko i wiedza zgromadzona przez pokolenia. Podejrzewam, że nawet Horacio nie wie o jej istnieniu, chociaż po niej można się spodziewać wszystkiego. Niestety sam musisz odnaleźć drogę do Memoriae, wierzę jednak, że Ci się powiedzie.
To chyba wszystko. Muszę bezpiecznie odwieźć dziewięcioletniego Ciebie do domu, więc mam za mało czasu na ojcowską pogadankę o życiowych radach, zresztą większość zdążyłem Ci już przekazać. Przede wszystkim jednak pamiętaj:
JESTEŚ DZIEDZICEM KOKKO i nic tego nie zmieni.
Niezależnie od tego, przez co będziesz zmuszony przejść, zawsze noś swój ogon wysoko i nie pozwól, by ktokolwiek Cię kontrolował. Ufam w słuszność wszystkiego, co zrobisz. Tak bardzo chciałbym być teraz przy Tobie... Niestety mogę tylko dać Ci wiarę, że Twój instynkt przodka demonów nigdy Cię nie zawiedzie.
Wo xinren ni,
Fuqin”
Na kartce pojawiła się mokra plamka rozmazując czarny atrament pod sobą. Nie potrzebowałem się upewniać, by wiedzieć, że  nie wyglądam do końca jak człowiek. Oparłem się bokiem o ścianę wziąłem głęboki, wolny oddech, chcąc uspokoić bicie serca. Sama treść listu nie była zbytnio zaskakująca, od pierwszego wdechu powietrza świątynnego wiedziałem, że tereny te muszą kryć wiele ciekawych gatunków flory. Świątynia od pokoleń należała do mojej rodziny, więc obecność jakiejś kroniki u miłujących skrupulatne zapiski Chińczyków też nie była niczym szczególnym, może jedynie intrygowało mnie krycie się Kokko ze swoimi zbiorami u przychylnych im przecież mnichów… Chociaż z drugiej strony informacja o istnieniu Genusmuto była na tyle poufna, a ryzyko wejścia nieproszonych gości i zaanektowanie przemocą zbiorów na tyle wysokie, że decyzja poprzednich pokoleń o przeniesienie niebezpiecznych książek do strefy niedostępnej wydawała się być logiczne.
Kuło mnie po oczach coś zupełnie innego. Po pierwsze, wyraźnie mój ojciec spodziewał się, że nie doczeka mojego wieku dojrzałego. Przecież sam pisał, że „musi mnie bezpiecznie odwieźć do domu”, więc już jakieś pięć lat przed swoją śmiercią jej oczekiwał. Czyżby więc wypadek samochodowy, podczas którego obniósł śmiertelne obrażenia nie był wypadkiem? I co z tym narażaniem mnie tyle lat po napisaniu listu? Co tu się do cholery jasnej dzieje?!
Sam nie wiedziałem, komu mogę zaufać… Horacio wydawała się wiedzieć dużo o Kokko, jednak tłumaczenie jej mojej prywatnej historii byłyby zbyt kompromitujące. Shen miał już wystarczająco dużo własnych problemów, Zu był ostatnią osobą, do której udałbym się po jakąkolwiek poradę, Chue nie żyła, a Soujirou… sam nie wiedziałem, co powinienem myśleć o Soujirou. Jeszcze tydzień temu bez cienia zawahania powiedziałbym, że trafił mi się świetny łoś do zabawy, ale teraz… teraz nie byłem już niczego pewny. A najmniej swoich własnych uczuć.
Usłyszałem pukanie do drzwi. Nieco zdziwiony popatrzyłem w stronę, skąd pochodził odgłos.
- Chwila! - zawołałem, chowając pośpiesznie list  za zsuniętą na bok okna zasłoną i podszedłem do lustra, po czym przetarłem twarz wierzchem dłoni i poprawiłem włosy, by nie straszyć zbytnio wyglądem. Podszedłem do drzwi i je otworzyłem. Po drugiej stronie progu stał Soujirou w czarnej, skórzanej kurtce i sztywnych włosach ułożonych na lakierze o lekkim zapachu róży. Koło jego lewej nogi leżała sportowa torba.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - stwierdził ostrożnie. Uśmiechnąłem się krzywo i usunąłem z przejścia. - Przyjechałbym wczoraj, ale sam rozumiesz, jak to wygląda zaraz po premierze. Zwłaszcza, że Sabato-san zaciągnął mnie na jakiś bankiet firmowy dla uczczenia sukcesu premiery, a dalej to sam się chyba domyślasz - omal nie ryknąłem ze śmiechu. Czyli nie tylko ja wczoraj przeżywałem „mroczne chwile”.
- Masz to, o co cię prosiłem w sobotę? - spytałem z udawaną beznamiętnością. Miałem nadzieję, że nie wyłapie drżenia mojego głosu. Mężczyzna skinął głową.
- Nie jestem pewny, czy to wszystko, ale chyba tak - odpowiedział spokojnie. - Piękne miejsce. Yoshinamoto nie tak dawno szukał świątyni do wykonania sesji zdjęciowej dla jakiejś firmy, byłby zachwycony.
- Horacio by się nie zgodziła na to - stwierdziłem, z ulgą przyjmując zmianę tematu na zupełnie neutralny i bezpieczny. - Zresztą, rzadko słyszałem nawet o jakichkolwiek grupowych obrzędach, czy festiwalach w Inari Kon-kokko. Chcesz herbatę, poślę po kogoś? - Soujirou popatrzył na mnie zdziwiony.
- Nie, nie trzeba - odpowiedział w końcu. - Zerwałem się trochę wcześniej z promocji, a na 18 mam już kolejny występ w programie. Sam rozumiesz, przez najbliższy tydzień producenci będą wciskać nas gdzie się tylko da, a że grałem w jednym z główniejszych wątków, to…
- Jasne, jasne. No, ale do szóstej to jeszcze chyba trochę czasu, nie? - przygryzłem figlarnie język. Musiałem przyznać, że droczenie się z Soujirou było przyjemne, takie… uspokajające. Mimo „sierotowatości”, o której mówił Shen mężczyzna miał w sobie też coś, czego do tej pory nie znalazłem w żadnym ze swoich dotychczasowych kochanków, a już tym bardziej w nikim ze Sztyletów - poczucie bezpieczeństwa i stateczności.
- Stało się coś - ku mojemu zdziwieniu było to stwierdzenie, nie pytanie. Popatrzyłem na niego uważnie.
- Zaczynam już się do tego przyzwyczaić - westchnąłem w końcu, siadając mu na kolanach i oparłem głowę na jego barku. - Nawet mi się nie waż protestować, bo ci rzucę pigułkę gwałtu następnym razem do wina - dodałem, czując pod sobą niezadowolenie mężczyzny. Ten tylko westchnął.
- Wiesz, że według wszystkich teorii psychologicznych agresywny jest człowiek z poczuciem zagrożenia, nie? I niestabilny emocjonalnie.
- Jeśli masz zamiar prawić mi kazania, to lepiej się zamknij - prychnąłem, poprawiając się na udach mężczyzny. - Już wystarczająco dużo mam problemów.
- Już, już - Soujirou westchnął pojednawczo i zaponowała przez chwilę cicha mącona jedynie sporadycznymi dźwiękami z zewnątrz.
- Pokażesz mi coś na tym mikroskopie? - spytał w końcu. - Za dzieciaka zawsze lubiłem podglądać, jak ojciec robi badania krwi i inne takie rzeczy. Nie, żebym wiedział cokolwiek, nawet jeśli mi tłumaczył, co powinienem zobaczyć - mężczyzna zaśmiał się cicho. Podniosłem się nieco i popatrzyłem na niego nieco uważniej.
- Widzę, ze w domu też coś się stało - stwierdziłem ostrożnie. Soujirou kiwnął powoli głową.
- Powiedziałem Saiye-san, że powinni przełożyć datę ślubu. Od razu zmieniła temat, ale nie wydawała się być zadowolona z tego, że znam znaczenie wybranej przez nią daty. Stwierdziła, że „jej szczeniacki syn” próbuje mną manipulować - zaśmiałem się na te słowa.
- Niepotrzebnie się fatygowałeś i tak mi na niej nie zależy - prychnąłem, odwracając na chwile wzrok, żeby pozbyć się niebezpiecznie pojawiającej się wilgoci oczu. - Co mam ci pokazać? - spytałem w końcu, zsuwając się z jego nóg. - Większość próbek to różne dragi i zakonserwowana krew ludzi pod ich wpływem, ale może coś cię zainteresuje. Może coś z etanolem? - Zaproponowałem, rozkładając przyniesiony przez mężczyznę sprzęt. Z samej racji wielkości mój mikroskop nie mógł się równać z laboratoryjnymi maszynami, ale i tak z pewnością nie można go było nazwać zabawką.
Zakląłem pod nosem po chińsku, gdy mikroskop nie zassał się na blacie stołu i omal by nie spadł przez mój nieuważny ruch ręką, jednak Soujirou skwitował to jedynie śmiechem. Druga próba unieruchomienia narzędzia już się powiodła. Ze zdziwieniem zauważyłem, że mężczyzna był autentycznie zainteresowany oglądaniem próbek, a nie szukał wymówki do odsunięcia niewygodnego tematu, co zakładałem początkowo. Z niejaką fascynacją przyglądałem się dorosłemu mężczyźnie, który z dziecięcą fascynacją wsuwa pod obiektyw coraz to nowe szkiełka i opowiada o kolorowych plamkach, które tam widzi.
- A tak właściwie, to na co się patrzy w tych kropkach, co? - aktor zerknął na mnie znad okularu. - Przysunąłem się do niego z westchnięciem, sprawdzając, co było właśnie wsunięte w ramkę na stoliku. Z boku szkiełka na zżółkłej naklejce widniał napis „human blood type A”.
- Zależy, co chcesz znaleźć. Tak bardzo ogólnie to… czekaj, daj mi to ustawić - westchnąłem, widząc, jak Soujirou z uporem maniaka na ślepo szuka ustawienia soczewek. Mężczyzna przez ułamek sekundy zrobił urażoną minę dziecka, któremu się właśnie odbiera zabawkę, ale ostatecznie zrobił mi miejsce na krześle. Gdy tylko zająłem miejsce przed mikroskopem prychnąłem śmiechem. - Nie włączyłeś dodatkowego oświetlenia, sieroto.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

W zredagowaniu listu dla zabicia mojego stylu pomógł mi niezastąpiony Siek, póki co niewyżyty twórczo w blogosferze. Chyba, że o czymś nie wiem. Acha, zainteresowanym losami Alvaro mówię, że rybek ma się naprawdę dobrze, właśnie buszuje wśród kryptokoryn. No i ma czerwone odrosty na prawie pół centymetra :D , jak dorwę jakiś normalny aparat to zrobię mu kilka zdjęć.

4 komentarze:

  1. We wszystkim staram się znajdywać rzeczy pozytywne. Nie skłamię jeśli powiem, że spodobało mi się.
    Zaskoczyło mnie kilka rzeczy (data ślubu pokrywająca się z rocznicą śmierci- najbardziej).
    Nieliczne błędy nie są przeszkodą, po prostu jadę dalej. No niestety ale nie mam talentu do pisania, nie potrafię nawet opisać swych wrażeń po przeczytaniu tego wszystkiego.

    Nie lubię momentów kiedy jestem zła na bohaterów za ich zachowanie, tutaj mi się jeszcze nie zdarzyło.
    Niecierpliwie czekam na kolejne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że ci się podoba. Podejrzewam, że literówki są, dlatego też po zakończeniu pisania serii 1 spotykam się z całym "gronem poprawczym" i razem będziemy porządkować tekst do pdf'a.
      Oj, nie przesadzaj, aż tak źle to nie jest, arbeit macht meister.
      Mam nadzieję, że do napisania ;P

      Usuń
  2. niezwykle ciekawe i wciągające opowiadanie. Szczerze dopiero nadganiam wszystkie notki jak mi czasu starcza. :D Jestem jakoś przy Somnium VIII ale już wiem, że będę czytać i gdy tylko będę na bieżąco nie będę mogła się doczekać nexta. Przy okazji mówiłaś aby poinformować o kolejnym rozdziale u mnie więc z przyjemnością piszę iż jest już on u mnie na blogu. Wzięłam do serca twoje rady i mam nadzieję, że pozmieniało się u mnie na lepsze choć odrobinkę. ;p

    http://narutohps.blogspot.com/

    Pozdrawiam i życzę weny:
    AsunaQ

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciesze się, że ci się podoba, zadowolony czytelnik jest dla pisarza zawsze największą formą zapłaty. W razie czego już się produkuje wersja pdf, dostępna dopiero po zakończeniu 1 serii.
      Do Ciebie oczywiście jeszcze dzisiaj zajrzę. :P

      Usuń

1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!