Zakładki

niedziela, 24 kwietnia 2016

Somnium IX



- Dzisiaj robiłam test… i będziesz ojcem.
- Słucham…? - Shen wydukał głucho z miną wartą milion yenów.
- No, ja wiem, że nie planowaliśmy i w ogóle, ale tak jakoś wyszło i…
- To znaczy, że ja i ty… - Chińczyk wydawał się nie do końca rozumieć, co się do niego mówi. Kobieta skinęła niepewnie głową, jak gdyby chciała zapytać „Bardzo jesteś zły?” jak w tych masowo produkowanych dramach dla nastolatek, a ja prychnąłem, nie potrafiąc powstrzymać napadu wesołości. - Jan, ja… Kochanie! - tego to oboje nie przewidzieliśmy. Shen rzucił się na kobietę i przyciągnął ją mocno do siebie, przytulając, jak gdyby spotkał ją po raz pierwszy po kilku latach na głównym froncie. I co ja tu cholery jasnej robię?
- Przejdę się, muszę się przewietrzyć - stwierdziłem bardziej do siebie niż do nich. - Daję wam kwadrans na wymizianie się i macie być gotowi - dodałem jeszcze ze znaczącym uśmiechem.
Wbrew moim słowom, nie miałem najmniejszej ochoty na włóczenie się bez celu, jednak Shenowi należała się ta odrobina czasu sam na sam z „kobietą na poważnie”, która nosiła jego dziecko w swoim brzuchu. Zastanawiało mnie tylko, czy przyzna się Xueqing’owi do potomka, zwłaszcza że dzieciak nie był powiązany ze Sztyletami.
Wszedłem w wąską alejkę pomiędzy wielkimi krzewami ozdobnymi w niezbyt znanym sobie celu. Koniec końców jakoś potem znajdę drogę powrotną. Przynajmniej taką miałem nadzieję. Ścieżka wiodła chyba najgorszą możliwą trasą pomiędzy ciągłym, miejscami nawet kolczastym murem roślin. Nieco zirytowany przystanąłem i pociągnąłem nosem w powietrzu używając tłumionego do tej pory demoniego genu. Feeria doznań oszałamiała. Z zażenowaniem stwierdziłem, że nie byłem w stanie nawet wyodrębnić spośród mieszaniny woni aromatu najbliżej mnie rosnącego starego krzewu różanecznika. Skrzywiłem się nieco i zmieniłem zmysł węchu z powrotem na ludzki z lekkim westchnieniem ulgi. Popatrzyłem do góry na chmury. Wydawało mi się, że niebo zupełnie już zmieniło układ białych i błękitnych plam od czasu mojego wyjścia, tak więc postanowiłem wrócić w nadziei, że para wyjaśniła sobie wszystko i zastanę albo dwoje uśmiechniętych rodziców w oczekiwaniu, albo wściekłego Shena i rozbitą zastawę. Obie sytuacje były równie nieprzyjemne z mojego punktu widzenia.
    Gdy wreszcie wróciłem, Janette rozkładała na ziemi kilkupoziomową kosmetyczkę tuż obok małego stosiku tubek z końcówkach w różnym kolorze. Shen natomiast siedział w kącie z dziwną miną  i przyglądał się ruchom kobiety.
- Coś się stało? - spytałem, zwracając na siebie uwagę dwójki.
- Nie, czemu? - kobieta uśmiechnęła się łagodnie, po czym wstała i podeszła do mnie, przyglądając mojej twarzy. - Mam nadzieję, że jesteś przygotowany na duże zmiany, co? - spytała wesoło, zmieniając temat. Nauczony przeszłymi kłótniami z Peizhi, czy Kanako, wolałem nie zwracać jej uwagi na ewidentne unikanie pierwotnej sprawy. Westchnąłem tylko, wywracając oczyma.
- A mam jakiś wybór? Byle byś mnie nie ogoliła na łyso - Janette zaśmiała się, a Shen dalej nie wykazywał reakcji na czynniki zewnętrzne. Nie wiedziałem, co mu było, ale wyczuwałem, że chciałby pobyć sam, a przynajmniej nie w moim towarzystwie.
- Shen, qu bie di difang [chiń. wyjdź stąd; przyp. aut.] - powiedziałem w końcu. Mężczyzna popatrzył na mnie z mieszanką oburzenia i niezrozumienia. - Chyba powinniśmy mieć jakieś porównanie, prawda? Więc chyba lepiej, żebyś przyszedł na gotowe i miał bezpośrednie porównanie, tak? - spytałem znudzonym głosem, a Janette przytaknęła.
- Jeśli chodzi o to, że masz wyjść, to też myślę, że tak będzie najlepiej, kochanie. Ktoś musi wiedzieć, jak dużo zmienił się wygląd… - Janette zawahała się, patrząc na mnie przepraszająco.
- Hei - podpowiedziałem.
- A, tak, zapamiętam już. Shen, potrzebujesz trochę odetchnąć, a my sami poradzimy sobie świetnie. Chyba mi ufasz, prawda - niemal nie parsknąłem śmiechem. No to najcięższy, niezatapialny i wiecznie działający argument został wytoczony. Kobiety potrafią być straszniejsze od najbrutalniejszego mafioza.


Przyglądałem się odbiciu zupełnie obcej mi osoby i tylko obecność Janette i młodej mniszki powstrzymywały mnie przed rearanżacją wnętrza metodą roztrzaskania najbliżej leżących przedmiotów. Ze względów na wygodę, przenieśliśmy się niemal na początku zabawy Janette z moimi włosami do łazienki w części mieszkalnej mnichów.
Przeczesałem palcami jeszcze lekko błyszczące, smoliście czarne włosy bez najmniejszego kolorowego akcentu, czy choćby odrobiny charakteru. Już po obcięciu brak ciężaru włosów mnie irytował, jednak teraz, gdy były one już zupełnie suche i irytująco bezpłciowe cholery chciałem dostać. Przecież tego było ze trzy razy mniej! Mimo ciężkich bojów, nie udało mi się przekonać Janette, że przefarbowanie i lekka zmiana cieniowania wystarczą, efektem czego to, co mi pozostawiono z trudem sięgało dalej, jak kilka centymetrów poniżej ramion. W dodatku kobieta uparła się, że muszę usunąć wszystkie przedłużane pasma oraz sztuczne ozdobniki. Czułem się jak ostatni kretyn, tego nawet nie można było porządnie spiąć. Jak na złość, zarówno Janette, jak i druga dziewczyna były zadowolone z efektu.
- Wygląda pan naprawdę dystyngowanie i z wdziękiem, Kokko-sama - stwierdziła ta druga, a ja nie wiem, jakim cudem nie rzuciłem się na nią z pazurami.
- Dystyngowanie i z wdziękiem - powtórzyłem po niej sarkastycznie. - Dobrze, że nie uroczo jeszcze - prychnąłem.- Ostatni raz daję się na takie coś namówić, już wolę, żeby mnie zastrzelili następnym razem.
- Oj, nie przesadzaj, Hei - Janette wydawała się być rozbawiona moimi reakcjami. Jak ja ją… - No, to teraz jeszcze tylko zajmiemy się twoimi dłońmi i możemy przechodzić do ubioru i makijażu. Przypomnij mi, żebym ci wyciągnęła kości policzkowe, ok?
- Jasne, Jas… chwila! Jak dłoni?! Nie ma mowy! - wiem, że zachowywałem się jak rozpieszczone dziecko, ale moje paznokcie były moją chlubą i wieloletnim obiektem troski.
- Hei, jak chcesz nie zwracać na siebie uwagi z taki szpo…
- Nie! Powiedziałem i już. Mogę co najwyżej je delikatnie przypiłować i zmyć mocne kolory, ale to jest maksimum. Nawet sobie nie wyobrażasz, ile się takie coś hoduje.
- Hei, nie wygłupiaj się, w końcu jesteś mężczyzną, takie tipsy pewnie i tak są niewygodne - Janette oparła się bokiem o futrynę i założyła ręce na siebie zniecierpliwiona.
- Wypraszam sobie, żadne tipsy - prychnąłem. - Nawet zajęcia w laboratorium nie były w stanie zniszczyć moich paznokci przez ostatnie trzy lata, więc i tobie na to nie pozwolę. Powiedziałem, mogę się co najwyżej na… a zresztą, co ja się tobie tłumaczę. Masz pilnik, podkład, biały i przezroczysty lakier porządnej marki?
- To nic nie…
- Masz? - znowu przerwałem jej ostro. Jeszcze tego brakowało, żeby ktoś mnie pozbawił mojej dumy. Na włosy mogłem pozwolić, ale wszystko ma swoje granice.
- Mam - westchnęła w końcu Janette. - Ale jak Shen powie potem, że masz je skrócić, to choćbym cię miała uśpić.
- Wątpię, że ci się to uda - wzruszyłem ramionami i wyminąłem ją w przejściu.


Siedziałem po turecku spiłowując ostatni paznokieć, a Janette mamrotała coś pod nosem. Już dawno zastanawiałem się, czy nie zmienić kształtu paznokci z półokrągłych na prostokątne. Na szczęście miałem na tyle długą płytkę, że nie wyglądało to źle, dlatego też w drodze kompromisu przypiłowałem prawie połowę długości, zostawiając jakiś półcentymetrowy prostokącik wolnego brzegu.
- Może być? - spytałem, prezentując paznokcie Janette. Popatrzyła tylko niezbyt zadowolona. Mi do pełni szczęścia też brakowały ze trzy milimetry, jednak starałem się tego po sobie nie dać poznać.
- Jak je pomalujesz znowu w kwiatki, to i tak to nie zrobi większej różnicy - wzruszyła ramionami. Świetnie, jeszcze mi tylko focha brakowało.
- Przecież mówiłem, że potrzebuję tylko biały i podkłady. Frencha zrobię i tyle - westchnąłem.
- I żadnych cekinów, tak? - upewniła się kobieta, a ja tylko skinąłem głową. - Ujdzie - oznajmiła w końcu nieco ugodowym głosem.
Lakiery, które przyniosła nie miały nawet wyraźnego opisu marki, ale były zadziwiająco jak na ten poziom dobre, więc robota poszła mi dość szybko. Żałowałem, że Janette nie przyniosła nic utwardzającego płytkę, ale nie mogłem przecież narzekać w takich warunkach. Wkrótce ten cyrk się skończy, a ja na spokojnie zajmę się zniszczeniami w swoim wyglądzie. W końcu lisy ponoć powinny być cierpliwe i opanowane. Ponoć.


- Przepraszam, mogę autograf? - spytałem słodkim głosem, stając tuż za Soujirou. Mężczyzna od dłuższego czasu rozmawiał przez telefon i wreszcie skończył.
- Konferencja i sesja z autografami odbędzie się po seansie, dlatego musisz poczekać - odpowiedział machinalnie Soujirou, nawet się na mnie nie oglądając zbytnio. - Ale miło mi, że przyszedłeś specjalnie po to - dodał z uśmiechem, który tylko skończony idiota uznałby za szczery.
- Skoro tak mówisz - wzruszyłem ramionami. - To chociaż powiedz mojej matce, że mnie trochę nie będzie - stwierdziłem i zacząłem iść w stronę wyjścia.
- Czekaj! - Soujirou złapał mnie za nadgarstek w pół kroku. - Hei? Coś ty… w życiu bym cię nie poznał - stwierdził mężczyzna, przyciągnął mnie do siebie i przytulając mocno. Grupka niezwracających dotychczas na nas uwagi ludzi zaczęła się przyglądać naszej dwójce.
- Onii-san! - zaprotestowałem na tyle głośno, by coraz liczniej zainteresowani dziennikarze słyszeli mnie i chociaż częściowo stracili zainteresowanie. - No, już, już - wyplątałem się z jego uścisku. - Przypominam ci, że jesteśmy w miejscu publicznym. Cieszę się, że wreszcie przejmujesz inicjatywę, ale to nie jest najlepszy moment na pokazywanie mnie na pierwszych stronach Seventeen [Seventeen - popularne japońskie pismo dla młodzieży; przyp. aut.].
- O czym ty… znowu wracasz do tematu? - spytał Soujirou z westchnięciem.
- Nie mów, że cię nie ostrzegałem. To co, możemy już iść, powinienem unikać tłumów? - spojrzałem dość znacząco na aktora.
- Hei, w co ty się znowu wplątałeś? - westchnął Soujirou, kładąc dłoń na moim ramieniu i kierując mnie w niezbyt wyróżniający się dla mnie kierunek. W tym kinie byłem po raz pierwszy w życiu. W kinie w sensie ogólnym też coś poniżej dziesiątego razu. Jeśli już, to chodziłem do teatrów, zwłaszcza tych europejskich, czasem nawet na obcojęzyczny repertuar.
- Wszystko ci wyjaśnię. A przynajmniej tyle, ile będzie dla ciebie bezpieczne. Tylko nie tutaj - dodałem w mocą.
- Ze zdania na zdanie brzmi to coraz gorzej, wiesz? Zwłaszcza, że w życiu nie spodziewałbym się widzieć cię ubranego jak na normalnego człowieka przystało. Chodź za mną, właściciel kina to mój znajomy i dał mi klucze do małej salki piętro wyżej. Tylko będę musiał wyjść chwilę przed napisami końcowymi, żeby nie było problemów z konferencją.
Soujirou poprowadził mnie długim, opustoszałym korytarzem na schody prowadzące na wyższe piętro, a następnie niemal symetryczną trasą do małego pomieszczenia opatrzonego numerem „C352”.
- Wchodź - polecił, przepuszczając mnie w drzwiach, w zamku których wciąż znajdował się kluczyk z wisiorkiem pluszowej kuleczki z oczyma. Wykonałem posłusznie prośbę, a to, co zobaczyłem we wnętrzu niemal nie zwaliło mnie z nóg.
- Kotku, trzeba było po prostu powiedzieć, zamiast grać niedostępnego - powiedziałem krztusząc się ze śmiechu. Soujirou wprowadził mnie do czegoś, co śmiało można by nazwać planem zdjęciowym stereotypowego pornosa z elementami cosplay’u - wielkie łoże królewskie z baldachimem z czerwonej, firankowatej tkany i satynową pościelą w kolorze metalicznej, szarawej czerni. Przeciwległa ściana została zamieniona na szkło, prawdopodobnie lustro fenickie, z widokiem na ekran kinowy i kilka pierwszych rzędów. Poza łóżkiem znajdował się tu jedynie niewielki stolik, na którym stał już owinięty w mokry ręcznik szampan i dwa wysokie kieliszki.
- O kurwa - usłyszałem jak Soujirou przeklina chyba po raz pierwszy w mojej obecności. - Zabiję go przy najbliższej sposobności. Normalnie łeb ukrę… - mężczyzna urwał, czując na sobie moje sugestywne spojrzenie. - Znaczy się, tak tylko mówię.
- Wyluzuj - zachichotałem rozśmieszony jego ostrożnością. - Używam czasami języka japońskiego, wiesz? Chociaż gdyby coś, to służę pomocą.
- Hei!
- Dobra, dobra. Nawet nie pytam, co powiedziałeś temu swojemu kumplowi, że do takich wniosków doszedł - prychnąłem, siadając na skraju łóżka. Było stanowczo za miękkie jak na mój gust, materac ugiął się o dobre dziesięć centymetrów w dół pod kimś tak lekkim jak ja. - Chciałeś o coś pytać, tak? Jestem do twojej dyspozycji tak do połowy filmu. Więc?
- Jesteś bezpieczny? - było to pierwsze pytanie, jakie przyszło mu do głowy lub jakie planował. Urocze. Żadnych „na cholerę mnie ściągasz”, „co to za szopka”, tylko moje bezpieczeństwo… Uśmiechnąłem się lekko.
- Ja nigdy nie jestem bezpieczny, Souji. Ale mogę ci prawie zagwarantować, że nikt tu nie wleci z kałachem - odpowiedziałem luźno.
- Wiesz, że nie o to pytałem.
- Wiem. Ale nie mogę ci za dużo powiedzieć dla twojego własnego dobra. Mogę ci tylko powiedzieć, że na jakiś czas muszę się ukrywać, żeby mnie pewni ludzie nie znaleźli - odpowiedziałem ostrożnie, cały czas przyglądając się coraz bielszemu mężczyźnie. Shen miał rację - co ja widziałem w takim dobrym obywatelu?... Sam chciałbym to wiedzieć. Po chwili dodałem jeszcze: - Podam ci potem adres, nikt nie powinien nic ci zrobić, jak będziesz przyjeżdżał.
- Popełniłeś jakieś przestępstwo? - tym razem już nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem.
- Oczywiście, że tak. Niemal każdego dnia, w końcu jestem chemikiem jednej z najgorszych mafii. A, właśnie. Potrzebuję twojej pomocy - Soujirou popatrzył na mnie uważniej. - Nie będziesz robił nic nielegalnego (powiedzmy...). Po prostu potrzebuję kilku rzeczy ze swojego pokoju, a osobiście nie mogę się pojawić w domu. A, no i przydał by mi się nowy numer telefonu i załatwienie w szkole, że jestem chory i posiedzę sobie trochę w szpitalu. Pomożesz mi?
- Mam jakiś wybór? - widziałem po Soujirou, że nie był zadowolony.
- Souji… jak wszystko się wyjaśni, może będę mógł ci opowiedzieć całość ze szczegółami. Ale nie teraz. Właśnie, tu masz kluczyk - sięgnąłem do tylnej kieszeni spodni, gdzie chowałem mały, srebrny przedmiot wyglądem przypominający popękaną kostkę. - Musisz go rozłożyć w wężyk i zamek powinien w którąś stronę zaskoczyć. Otworzysz nim czarną, niską szafę za łóżkiem i weźmiesz mikroskop w takiej żółtej walizce, przezroczystą kasetkę z szybkami i metalowe pudełeczko… bodajże w "Tsubasy", będzie szeleścić, jak potrzęsiesz nim. Potem zamkniesz tą szafę i pod druga, z ubraniami jest schowany srebrny kuferek na kółeczkach. Potrzebuję go w całości. Zapamiętasz? - zerknąłem przez szybę w dół. - Zaczęło się już - stwierdziłem, kiwając głową w stronę sali kinowej.
- Powinienem. Film leci od jakiś pięciu minut. Jesteś zainteresowany?
- Niezbyt, nie przepadam za nowymi sztukami wizualnymi - wzruszyłem ramionami. - Ciekawe to w ogóle?
- Zależy dla kogo. Ja się nieźle bawiłem podczas zdjęć, dla ciebie pewnie nie będzie zbyt realistyczne.
- Och, proszę cię. Najgorsza chała może być ciekawa w ciekawym towarzystwie - stwierdziłem zalotnie, przejeżdżając schowaną w rękawiczce dłonią po jego klatce piersiowej. - Chcesz to sprawdzić? -spytałem wprost do jego ucha.
- Hei - mężczyzna tylko westchnął zniecierpliwiony. Nie odepchnął mnie, nie zaczął swoich supełkowatych wywodów… coś się stało. I to coś poważnego. Odsunąłem się na wygodną dla niego odległość.
- Co znowu wymyśliła ta stara suka? - spytałem beznamiętnie. Był to czysty strzał, ale po minie Soujirou wywnioskowałem, że trafny.
- W zasadzie to od początku planowałem ci to powiedzieć, tylko temat zszedł na twoje problemy, więc nie za bardzo miałem jak - zaczął okrężnie. Czyli szykowało się coś naprawdę grubego.
- Wiesz, że nie jestem kobietą i nie lubię poezji na żywo, prawda? - spytałem, wywracając oczyma i poprawiłem zjeżdżający mi z ramienia rękaw kardiganu.
- Saiye-san i mój ojciec wybrali już datę ślubu i chcieliby, żebyś się pojawił na uroczystości - powiedział w końcu cicho. - Twoja matka wiedziała, że i tak nie dasz jej dojść do słowa, więc poprosiła, żebym to ja ci to przekazał - zdębiałem. Co za…
- Kiedy? - spytałem sucho.
- Dwudziestego dziewiątego - odpowiedział, a ja popatrzyłem na niego z niedowierzaniem.
- Maja? - spytałem z nadzieją w głosie. Sam nie wiem, po co się łudziłem.
- Nie, teraz, w kwietniu. Saiye-san powiedziała, że to jakaś ważna data, więc…
- Chenmo! - krzyknąłem, przerywając mu. Poczułem ból w dłoniach, gdy zacisnąłem opatrzone w pazury dłonie w pięści i czarny materiał zabarwił się na czerwono. - Ta kurwa… nie wierzę... już dawno powinienem jej przegryźć gardło, gdy tylko miałem ku temu sposobność! - wysyczałem, nie kontrolując swoich reakcji aż do przejęcia przez demoni genotyp wszystkich zmysłów i części kształtu. W odbiciu w szybie widziałem, że moja twarz wydłużyła się nieco i upodobniła do kociej. Soujirou patrzył na mnie z przerażeniem. - Powiedz jej, że dla jej własnego dobra lepiej, żebym się nie pokazał na tej farsie - wysyczałem i podszedłem do ściany, opierając obiema rękoma o nią. Hei, do cholery, uspokój się! Ta kurwa nie jest tego warta. Słyszałem, że Soujirou za mną porszył się nerwowo i zrobił kilka ostrożnych kroków w moją stronę, w końcu położył rękę na moim drżącym ramieniu.
- Wszystko w porządku? Co to za data? - spytał delikatnie.
- Rocznica śmierci ojca - odpowiedziałem sucho.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Jak zwykle - KOMENTUJCIE. Ruch na blogu zamarł zupełnie.
Po drugie, pojawiła się nowa ścieżka dźwiękowa, tym razem z symfoniami (a przynajmniej powinna się pojawić).
Po trzecie, wczoraj świętowaliśmy okrągłą 400-tną rocznicę śmierci Shakespeare'a. Jako że mam jakieś dziwne zapędy to edukowania w dziedzinie historii sztuki odkąd dowiedziałam się, że można być na kierunku filologicznym bez znajomości "Roku 1984", czy z teoriami na temat jedynej i niepodważalnej formy analizy, przypominam i wstawiam mały bonusik humorystyczny dla tych, którzy znają język angielski.


1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawe opowiadanie ;) I ładniutki blog ;) Zapraszam na mojego bloga: http://bloggmods.blogspot.com/?m=0

    OdpowiedzUsuń

1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!