Zakładki

sobota, 23 lipca 2016

Proelium IV

Program „i ty możesz mieć swojego prawnika”. Prawda, Sano-ojisan?


Póki co sprawa wygląda dla mnie tak: do końca września nie masz się co martwić wyrzuceniem z domu, w końcu jesteś nieletnim pod jej opieką. Dalej sprawa z domem się komplikuje, tak jak już rozmawialiśmy wcześniej.


Bede na ciebie czekal tam, gdzie w piatek.







Przeszedłem podświetlanym szarawymi żarówkami korytarzem wyłożonym czarnymi panelami od podłogi aż po sufit i zdecydowanym ruchem otworzyłem pseudo-hebanowe drzwi z miedzianą plakietką „107”. Gdy tylko przeszedłem przez wewnętrzny korytarzyk służący za przedpokój, w hotelowym pokoju zastałem rozmawiającego pod oknem przez telefon Zu i jakiegoś chłopaka, młodszego może o trzy lata ode mnie. Dzieciak siedział na łóżku wciśnięty w kąt z podciągniętymi do siebie nogami. Widać było, że jest przestraszony.
- Oddzwonię do ciebie potem, przyszedł już mój szczeniak - stwierdził mężczyzna, gdy tylko mnie zauważył.
- Czego chcesz? - spytałem, nie kryjąc irytacji. Wiedziałem, że może się to obrócić przeciwko mnie, ale za wszelką cenę chciałem zachować sponiewierane i sflaczałe resztki godności, jaka mi jeszcze pozostała. Zu tylko się zaśmiał, a w jego oczach pobłyskiwał ten sam płomień, jaki mu towarzyszył podczas polowań na dłużników Czerwonych Sztyletów.
- Naprawdę nie wiesz, czy po prostu chcesz usłyszeć, jak cię dzisiaj będę pieprzył? - spytał rozbawiony, a ja skrzywiłem się na dźwięk jego słów. Miałem ochotę krzyczeć, płakać - cokolwiek, byle skutecznie.
- Kiedy ci się to wreszcie znudzi? - westchnąłem zamiast tego. - Przecież oboje wiemy, że jak tylko Xueqing się obudzi, to ta szopka się skończy.
- Muszę cię zmartwić, kotku - mężczyzna wyszeptał mi prosto do ucha, a jego gorący oddech przyprawiał mnie o mdłości. Nie mogłem uwierzyć, że jeszcze miesiąc temu oddałem mu się dobrowolnie. Ostatnie dni były jednym wielkim horrorem. Co dwa-trzy dni wysyłał mi wiadomość, gdzie i kiedy mam przyjść, a tam mnie pieprzył w coraz gorszy sposób. Gdybym się nie pojawił lub nie rozłożył przed nim nóg… sam wolałem o tym nie myśleć, żeby moje wróżby nie spełniły się w najgorszym możliwym wariancie. Śpiączka dona wywołała w całej mafii zamęt, ale dla mnie oznaczała moje małe, prywatne piekło. - Obawiam się, że właśnie teraz popija herbatkę z Yanluo [w mitologii chińskiej władca piekieł; przyp. aut.]. Stary zszedł wczoraj wieczorem - moje oczy rozszerzyły się, gdy Zu wypowiedział ostatnie zdanie.
- A-ale jak to? - wydukałem, nie wierząc własnym uszom. - Dlaczego nikt mnie o tym nie poinformował?!
- Na mnie nie patrz, nie jestem twoją informacją turystyczną. Gdybyś zajął się tym, co do ciebie należy zamiast pierdolić się po kątach z tym aktorzyną, to nie byłoby problemów.
- Odpierdol się od Soujirou! - syknąłem, zanim zdążyłem pomyśleć nad tym, co robię. I to był błąd, Zu popatrzył na mnie tak szyderczym wzrokiem, że odruchowo aż się skuliłem.
- Widzisz, kotku, jaki jesteś prosty w obsłudze? Wystarczy słowo, a zrobisz wszystko, żeby tylko ten przydupas się przypadkiem nie zapodział moim chłopcom - zaśmiał się, a ja zacisnąłem zęby w bezsilności. Nie mogłem uwierzyć, jak łatwo dałem się podpuścić do tego stopnia.
- Rób, co masz robić i niech ta farsa się skończy jak najszybciej - wysyczałem, kątem oka zerkając na schowanego wciąż pod ścianą dzieciaka. Domyślałem się, po co Zu go tu przyprowadził i powoli zaczynało mi być go żal. Nie wyglądał mi na pogodzonego już z losem, a raczej jakiś świeży towar, w dodatku z Korei lub południowych Chin.
- Coś ty taki niecierpliwy? - mężczyzna nawet nie udawał, że moja złość jedynie go bawi, może nawet na swój perwersyjny sposób pociąga. - Czego się napijesz? Ruda, coś farbowanego?
- Zbytek łaski, i tak tu długo nie posiedzę - prychnąłem, zabierając się za rozpinanie bluzki.
- Wręcz przeciwnie, kotku. Nie po to targałem ze sobą tego xiao gou [chiń. szczeniak; przyp. aut.], żeby się nie pobawić - stwierdził niebezpiecznie, potwierdzając moje przypuszczenia.
- To nie moja sprawa, nie umawialiśmy się na całonocne serenady - prychnąłem. - Rób swoje albo wracam do domu, wystarczająco dużo problemów mam z własną suką, żeby jeszcze się zajmować twoimi problemami emocjonalnymi.
- Skoro aż tak ci na tym zależy - Zu uśmiechnął się drapieżnie, ale mnie było już wszystko jedne. Byleby GO nie dotknął.

- … na stacja: Ikebukuro Pomnik Bohaterów Edo.
Zerknąłem jeszcze raz na opartego o moje ramię dzieciaka. Wreszcie uspokoił się i spał nieco urywanym snem, a w jego nieregularnym oddechu widziałem początkową fazę Cheyne’a-Stokesa. Podejrzewałem, że testowano już na nim jakieś zanieczyszczone dziadostwo.
- Prezent - prychnąłem, przypominając sobie słowa pożegnalne Zu. - W chuja sobie wsadź taki prezent - dzieciak poruszył się na moim ramieniu, dlatego zerknąłem na niego i zgarnąłem mu delikatnie za długie włosy z twarzy. Był zaniedbany, wychudzony. Podejrzewałem, że mógł mieć jeszcze mniej niż te piętnaście-szesnaście lat, które mu początkowo przypisywałem, ale w żaden sposób nie byłem tego w stanie sprawdzić. Dzieciak albo nie znał zarówno japońskiego, jak i chińskiego lub angielskiego, albo po prostu był zbyt przestraszony, żeby wydobyć z siebie cokolwiek poza nieartykułowanymi krzykami i zawodzeniem. To aż cud, że udało mi się go wpakować do metra bez większego problemu. Wcześniej rozważałem podanie mu opium, które z dbałością graniczącą z obłędem nosiłem przy sobie zawsze od czasu postrzału, ale teraz nawet cieszyłem się, że tego nie zrobiłem. Cholera wie, jak morfina zareagowałaby z tym, co wciąż mogło siedzieć mu w krwiobiegu. Zerknąłem na wyświetlacz wiszący z dachu metra i trąciłem chłopaka, żeby go obudzić. Gdy tylko zmysły wróciły do dzieciaka, krzyknął ze strachu, a ja odruchowo rozejrzałem się zdenerwowany, czy ktoś się słusznie zaniepokoił jego zachowaniem i wynikną z tego jakieś problemy. Nie miałem nawet pojęcia, na jakie imię szczeniak by zareagował.
- Już, już, to tylko ja. Dojeżdżamy - powiedziałem, jak gdyby nigdy nic, udając przed gapiącymi się na nas współpasażerami wyluzowanego brata. Przy okazji kiwnąłem głową w kierunku rozkładu, mając nadzieję, że dzieciak zrozumie chociaż tak łopatologiczny migowy. Na moje szczęście popatrzył we wskazanym kierunku i potulnie skinął głową, a ja odetchnąłem z ulgą. Gapie powoli zaczęli wracać do swoich spraw.
- No, to chociaż raz mniej w dupę dzisiaj - mruknąłem, a mój towarzysz popatrzył na mnie niemal jak pies, któremu właściciel wydał nienauczoną dotąd komendę. Pies… no jasne! Na początek dobre i to, może potem problem jakoś się rozwiąże. A jak nie, to Soujirou tyle razy mi powtarzał, że zawsze chciał mieć jakieś zwierzątko, „spełniamy ludzie marzenia”.
Pociąg zatrzymał się z cichym piskiem hamulców i metaliczny, profesjonalny głos kobiecy wywołał stację. Bez namysłu wziąłem chłopaka za rękę i pociągnąłem, pokazując mu, że ma za mną iść. Wykonał rozkaz bez sprzeciwu i w milczeniu szedł krok tuż za mną, nawet przez tłumek ludzi na dworcu. Miałem nadzieję, że się nie zgubi, ale jeśli jednak… łatwo przyszło, łatwo poszło, jeden problem z głowy. Albo jeden problem więcej, nawet było mi go żal, mimo że miałem podejrzenie graniczące z pewnością, że na wiadomość o zgubieniu, czy zabiciu „prezentu” Zu co najwyżej wzruszyłby ramionami.
- Za mną - powiedziałem głośno i wyraźnie, jak podczas tresury psa, gdy mój nowy „podopieczny” zatrzymał się na chwilę, przyglądając się przez szybę restauracji jedzącym ludziom. Chłopak popatrzył na mnie smutnymi oczami. Kurwa, jak ja mam go nie traktować jak szczeniaka z taką mimiką! - No już, w domu ci coś dam - pilnowałem, żeby mój głos zabrzmiał karcąco, ale nie agresywnie, wskazując ręką kierunek naszego marszu. Smarkacz spuścił głowę i poczłapał za mną, a ja niemal widziałem podkulony między nogami ogon. Chwila!
- Oż kurwa, mów mi, chuju, takie niespodzianki! - wysyczałem i pociągnąłem za sobą chłopaka w boczną alejkę za kubły na śmieci. Na moje szczęście była pusta, a na głównej ulicy wszyscy byli zbyt zajęci swoimi sprawami, by zajmować się niemal niewidocznym w półmroku nastolatkiem w wyciągniętej bluzie.
Dzieciak popatrzył na mnie przestraszony moim nagłym zachowaniem, a z jego gardła wydobył się wysoki, zwierzęcy skowyt.
- Cicho, bo nas jeszcze ktoś tu znajdzie! - syknąłem, zatykając mu usta i zerkając w oświetloną ulicę główną, czy aby na pewno nikt nie zainteresował się, cóż to za pies się szlaja w centrum dzielnicy mieszkalno-usługowej. - Że też nie miałeś się kiedy pochwalić takimi rewelacjami - mruknąłem i sięgnąłem do jego włosów. Pomiędzy plątaniną skudlonych loków odnalazłem parę oklapniętych psich uszu. W ostatniej chwili zauważyłem, że spanikowanemu dzieciakowi zbiera się na większe wycie, dlatego, nie myśląc nawet, pogłaskałem go i podrapałem za uchem, przyciągając do siebie, żeby przytulić. Miałem nadzieję, że uspokoi się chociaż na tyle, żeby jakoś przemknąć bocznymi ścieżkami bez zwracania na siebie uwagi nieproszonych oczu i uszu. - No, już, już - wyszeptałem, a chłopak wcisnął nos w moją kurtkę, zupełnie jak zwierzę. Powoli zaczynałem się domyślać, co było grane. Zastanawiałem się, czy ja też bym tak skończył, gdyby mój ojciec umarł wcześniej, zostawiając mnie bez opieki i porządnego przeszkolenia w kontroli swoich instynktów Genusmuto.
Czas dłużył się niemiłosiernie, mimo, że wiedziałem, że nie minęła nawet minuta. Stwierdziłem, że nie zostaje mi nic innego jak zaryzykowanie własnej skóry, skoro i tak już byłem w opłakanej sytuacji, i wysunąłem swoje uszy.
- Już? - spytałem spokojnym tonem, odsuwając się na krok od szczeniaka. Ten popatrzył na mnie i stanął jak wryty, wpatrując się w moje sterczące na sztorc uszy o widocznych z daleka białych końcówkach. - Tsa, jedziemy na jednym wózku - mruknąłem, wywracając oczyma. - To teraz z łaski swojej nie wpakuj mnie w większe problemy niż to wszystko warte i ogarnij się jakoś, za kawałek będziemy w moim domu - jedyną reakcją, jakiej się doczekałem było przechylenie głowy i ten specyficzny głupio-mądry wzrok psa, który wie, że coś się od niego chce, tylko za cholerę nie wie, co to jest. - Uszy - stwierdziłem ostrzej, uderzając go lekko w kołtuny z boku głowy, czym wzbudziłem jedynie kolejną falę strachu w dzieciaku. Mlasnąłem językiem niezadowolony, po czym potrząsnąłem głową, wracając do zupełnie ludzkiej formy i spojrzałem na chłopaka wyczekująco. Ten przez chwilę zastanawiał się, po czym wreszcie kołtuny na jego głowie nieco opadły, sygnalizując mi, że wykonał poprawnie polecenie. Zerknąłem jeszcze pomiędzy jego nogi, czy aby nie zachował sobie ogona, po czym kiwnąłem głową z aprobatą. - Świetnie, to teraz idziemy. Za mną - powiedziałem, pilnując, by moja „komenda” była taka sama, co ostatnio. I za jakie grzechy poprzednich wcieleń dałem się wpakować w takie coś?!
Gdy wreszcie pokonaliśmy resztę dystansu, który nas dzielił, odetchnąłem z ulgą, omal nie krzycząc ze szczęścia. Jak niewiele człowiekowi potrzeba do euforii… Na parkingu przed posesją stał już schowany pod drzewem czerwony samochód Soujirou, za to brakowało srebrnego Nissana, co było nader dobrą nowiną. Wszedłem, ciągnąc za sobą swoje nowe „zwierzątko”.
- Souji, jesteś na dole? - zawołałem, gdy zastałem absolutną ciszę i wyłączone światło w salonie. Odpowiedziała mi jedynie cisza, dlatego nieco zaniepokojony wysunąłem węch kokko, żeby zlokalizować aktora. Soujirou bardzo często przebywał u nas w domu, niemal jak u siebie, za to nigdy nie wchodził do mojego pokoju sam. Wszystko jednak wskazywało na to, że ślad mężczyzny ciągnął się po schodach w górę. - Co on znowu wymyślił? - wymruczałem i miałem już zamiar iść do siebie, gdy powstrzymał mnie niepewny uchwyt drobnej dłoni na nadgarstku. Obejrzałem się za siebie i niemal nie zderzyłem się z wielkimi, proszącymi oczyma. - Jasne, jeszcze ty - westchnąłem i popchnąłem dzieciaka przed siebie, pewny, że jego psi węch poprowadzi go w stronę kuchni.
Nie pomyliłem się, dzieciak jak po sznurku trafił do kuchni i usiadł jak zwierzę pod lodówką, czekając, aż go obsłużę. Świat się kończy, będę niańczył niedorozwinięte cywilizacyjnie dziecko o mentalności kundla. Pchany chyba głównie stereotypami z komedii familijnych i reklam, podałem dzieciakowi szklankę mleka i nieco podstarzałe onigiri z supermarketu, po czym kazałem gestem i dosadnym „siad, nie rusz” zostać, a sam niemal pobiegłem na górę do swojego pokoju.
Gdy tylko otworzyłem drzwi, do mojego nosa doleciał nieco gryzący zapach dymu z aromatyzowanej cynamonem świeczki, która, sądząc po mroku i stężeniu zapachu, już dawno wygasła. Po omacku przejechałem palcami po czujniku, żeby oświecić światło, a to, co zobaczyłem, przerosło wszelkie moje wyobrażenia. Na moim łóżku, wtulony w polarowy koc, spał Soijirou w samych spodniach. Z trudem powstrzymałem chęć obudzenia mężczyzny. Rozejrzałem się jeszcze, żeby się upewnić, czy płomień świec nic nie spalił, ale ostatecznie zlokalizowałem wypalone ogarki na talerzyku na biurku. Obok nich stały dwa wysokie kieliszki, butelka wina i truskawki w czekoladzie.
Po cichu podszedłem do łóżka, usiadłem na jego brzegu, uważając, by materac zbyt szybko się nie ugiął, po czym zgarnąłem zaplątany kosmyk z oczu Soujirou.
- Dobranoc, kochanie - wyszeptałem mu do ucha i pocałowałem lekko w policzek. Ten przez chwilę grymasił się przez sen pod wpływem dotyku, ale na szczęście nie obudził. - Nawet nie wiesz, ile bym dla ciebie zrobił - dodałem jeszcze, przykryłem go lepiej kocem i wyszedłem, gasząc za sobą światło.
Gdy tylko powróciłem, kolana się pode mną ugięły i osunąłem się w dół po ścianie. Byłem najgorszym typem człowieka, jaki tylko można sobie wyobrazić - w czasie, gdy mój ukochany czekał na mnie z romantycznym wieczorkiem, ja pozwalałem innemu mężczyźnie się pierdolić w trójkącie z dzieciakiem, którego w dodatku przyprowadziłem do domu. I jak ja miałem mu to wszystko wytłumaczyć… Byłem pewny, że Zu świetnie się bawił obmyślając plan, jak zmusić mnie do przyznania się przed Soujirou do powodu mojego regularnego znikania wieczorami. Przecież musi mu się w końcu skończyć cierpliwość, a wtedy… sam nie wiedziałem, co wtedy. Wiedziałem tylko, że jeśli Zu choćby się zbliży do Soujirou, to na tym świecie nie było dziury tak ciemnej i głębokiej, by ukryć go przede mną, nawet jeśli bym miał dokończyć swoją zemstę już zza grobu.
Zagryzłem wargę niemal do krwi i przetarłem oczy. Sam się zdziwiłem, gdy moje dłonie zmoczyły się łzami. Powoli wstałem, odetchnąłem głęboko i zszedłem na dół do czekającego na mnie dzieciaka. Wciąż tam siedział tak, jak go zostawiłem, lecz już przed pustymi naczyniami.
- Komunikuje się z tobą fatalnie, ale przynajmniej się słuchasz, jak już dotrze do ciebie, co masz robić - mruknąłem bardziej do siebie, niż do chłopaka. Powęszył w powietrzu, odchylając głowę nieco w górę i podszedł do mnie, po czym trącił nosem i „wytarł” bokiem głowy w moją bluzkę. Dopiero po chwili zorientowałem się, że było to psie łaszenie się. - Nawet ty się nade mną litujesz, co? - prychnąłem i pogłaskałem go energicznie za domniemanym psim uchem. Było tam. Dzieciak zapiszczał cicho płaczliwie.
Tylko jak ja go… a gdyby tak kazać mu zmienić formę na zwierzęcą i w niej pozostać… nie, to niedorzeczne! Doskonale zdawałem sobie sprawę, że dla ludzkiego organizmu Genusmuto dłuższe pozostawanie w zwierzęcej postaci było męczące i skończyłoby się gorzej, niż ustawa przewiduje. Z góry dobiegło mnie charakterystyczne skrzypienie drzwi, najwyraźniej Soujirou się mimo wszystko obudził przeze mnie i chciał teraz sprawdzić, co robię.
- No to chuj bombki strzelił, choinki nie będzie - mruknąłem cicho, czując, jak wzbiera we mnie panika. Zamknąłem oczy w oczekiwaniu na najgorsze.
- Hei - usłyszałem za sobą rozespany głos aktora. Niemal widziałem oczyma wyobraźni, jak mężczyzna przeciąga się za mną i ziewa. - Myślałem, że wrócisz trochę wcześniej, mogłeś zadzwonić, że przedłużyło ci się to spotkanie w szkole - jakie, do chole… a, tak, ostatnio wymówiłem się przed Soujirou, że w szkole szykujemy jakiś projekt i muszę chodzić na spotkania grupowe. Kolejny grzech do kilometrowej już listy grzechów przeciwko własnemu kochankowi. Odetchnąłem głęboko, żeby choć trochę uspokoić tętno i odwróciłem się powoli. Soujirou miał na sobie naciągniętą już rozpiętą czarną koszulę z krótkim rękawem.
- Wybacz, Souji. Telefon mi się rozładował i nie miałem jak zadzwonić, nie pamiętam jeszcze twojego numeru - jak, do kurwy nędzy, teraz zadzwonisz, to cię rozjebię o ścianę! - Przepraszam, to się już nie powtórzy - uśmiechnąłem się delikatnie i podszedłem do mężczyzny, zaplatając ręce na jego szyi. Aktor pocałował mnie lekko w usta.
- Cieszę się, że nareszcie wziąłeś sobie na poważnie obowiązek edukacji - powiedział miękko. - Widzę, że znalazłeś w drodze powrotnej kolegę - stwierdził, jak gdyby nigdy nic, a ja zesztywniałem pod nim.
- No.. eh… tak jakoś wyszło - zacząłem stękać, powoli zastanawiając się, która z tabletek z mojej kolekcji ma działanie peleryny niewidki. - Wiesz, Zu znalazł tego szczeniaka i nie za bardzo wiedział, co z nim zrobić, więc mi go podrzucił - zachichotałem zdenerwowany. To było chyba najgorzej wypowiedziane przeze mnie kłamstwo w całym moim życiu. A lista wciąż się wydłużała.
- Spokojnie, mój mały lisku - Soujirou, pogładził mnie kciukiem po policzku, a mi zbierało się na ponowny płacz. - Nie mogłeś zostawić dziecka na łasce mafii. Niech się teraz wyśpi, a jutro razem pomyślimy, jak odszukać jego rodziców, co? - spytał, a ja automatycznie kiwnąłem głową. Nie wiedziałem, jak mu powiedzieć o swoich przypuszczeniach, a już zwłaszcza przy obecnym cały czas dzieciaku. Zastanawiałem się też, gdzie powinienem wpakować smarkacza. Nie miałem najmniejszej ochoty wpuścić go do swojego pokoju, zwłaszcza, że nie wiadomo, jakie dragi mógł wyszperać w zakamarkach szaf, a perspektywa pozostawienia go na noc samego w salonie wydawała się mieć równie wiele zalet.
- Souji… - zacząłem, cały czas rozważając sytuację. - Wiem, że już zawaliłem nam wieczór, ale mógłbym cię prosić, żebyś spał dzisiaj na kanapie w salonie? Wiesz, że wolałbym spać razem z tobą, ale sam rozumiesz…
- Oczywiście, nie martw się. Nie mogłeś przewidzieć takiej sytuacji - stwierdził, przeczesując mi włosy. Kątem oka zauważyłem, że szczeniak cały czas nam się przygląda dziwnie osowiałymi oczyma.
- Dziękuję ci - wyszeptałem tuż przy twarzy aktora, po czym pocałowałem go w płatek ucha. - Obiecuję, że ci to jakoś wynagrodzę. To ja pójdę z małym do łazienki, bo pewnie długo już się nie kąpał, co?
- Mhm. Gdybyś potrzebował mojej pomocy, to będę jeszcze chwilę w twoim pokoju, dobrze?
- Jasne - uśmiechnąłem się szeroko i pociągnąłem za sobą dzieciaka, nie dbając nawet o to, by dla pozoru powiedzieć mu, żeby szedł za mną. I tak by tego nie zrozumiał, a ja musiałem jakoś wytłumaczyć Soujirou, że nie ma do czynienia z inteligentnym nastolatkiem tylko dzieckiem półrocznym bez względu na to, co mówiły jego oczy.
Poszedłem z Xiaogou do łazienki. Sam nie wiem, kiedy zacząłem myśleć o dzieciaku tym właśnie „imieniem”. Nie było może zbyt wysublimowane, ale przynajmniej łatwe do zapamiętania.
Nalałem wodę do połowy wanny, przewidując, że kultury higieny też go nikt nie nauczył i kazałem mu się rozebrać. Oczywiście nie zrozumiał, dlatego sam musiałem się tym zająć. O ile z koszulką poszło sprawnie, bo w końcu widziałem już wcześniej w hotelu ślady po papierosach i rany kłute na całym ciele, o tyle „niespodzianka” w spodniach zupełnie wytrąciła mnie z zachwianej już i tak równowagi. Wsadziłem go do wody, gestem nakazałem nic nie rozwalić i wyszedłem.
- Souji, ty jesteś po pedagogice, tak? - spytałem, wparowując do swojego własnego pokoju. Aktor popatrzył na mnie zdezorientowany znad książki czytanej na łóżku.
- Tak, coś się stało? - spytał po chwili spokojnie.
- Błagam, powiedz mi, że jakiejś wczesnoprzedszkolnej, bo ja zaraz oszaleję - wyjęczałem, a mężczyzna, wstał, podszedł i bez słowa objął mnie w pasie.
- Nie, terapia i resocjalizacja sztuką. Uspokój się, to tylko zwykły nastolatek, zdarza im się mieć okres buntu - stwierdził miękko, a ja prychnąłem ze śmiechu.
- Nastolatek?! Miło by było, szczeniak jest w fazie rozwoju góra rocznego dziecka, i to wyjątkowo tępego. Nie mówi, nie kontroluje się, w dodatku porobił się pod siebie - obróciłem się tyłem do Soujirou, opierając głowę o jego obojczyk.
- Nie przesadzasz czasem? On jest tylko jakieś pięć lat od ciebie młodszy.
- Naprawdę tego nie widziałeś? - westchnąłem, przymykając oczy. - Souji, nie mówiłem nic przy nim, bo psy mają świetny węch i czują ludzkie emocje, ale ten dzieciak jest zupełnie zapuszczony. I nie mówię tu o zwykłym „okresie buntu”, to nie jest zwykły człowiek, tylko Genusmuto. Nie mogę być tego pewny, ale wygląda zupełnie tak, jakby rodzice go wyrzucili za szczeniaka i nie został nauczony największych podstaw. O mało nie miałem przez niego telewizji na głowie, bo na środku ulicy mi zaczął wyć, jak zobaczył restaurację. Musiałem kwadrans siedzieć z nim w wąskiej alejce, żeby w ogóle dało się schować jego uszy, o cywilizowanym zachowaniu się w tłumię nie mówię już.
- Przecież mówiłeś, że to dziecko tego całego Zu, tak? - wstrzymałem na chwilę oddech, ale w końcu westchnąłem głębiej, żeby się uspokoić i spojrzałem ponad ramieniem Soujirou w oczy.
- Mówiłem tylko, że dostałem go na „przechowanie” od Zu. Ale znając tego starego sukinkota, to pewnie dostali go z nową dostawą żywego towaru z Chin i wiedział, że nie sprzeda go do żadnego burdelu, więc chciał się pozbyć problemu - wymruczałem, wyplątując się z objęć aktora. - Zostawiłem go samego w łazience i naprawdę nie chcę myśleć, jakiego spustoszenia może dokonać, jak się przestraszy suszarki, czy coś.
- Idę z tobą - oznajmił, a gdy popatrzyłem na niego zdziwiony, dopowiedział: - Jakiś czas temu zajmowałem się siostrzenicą i czasem pomagam w poczekalni u mojego ojca. Poza tym zdecydowanie nie wyglądasz teraz na kogoś, komu zostawia się opiekę nad dzieckiem.

Niemal rzuciłem się na łóżko, gdy tylko wszedłem do pokoju. Wiedziałem, jednak, że powinienem jeszcze coś zrobić, i to jak najszybciej. Zerknąłem na Soujirou prowadzącego Xiaogou. Mężczyzna niemal od razu złapał kontakt z dzieciakiem i nawet jakimś cudem wytłumaczył mu, jak ma na imię.
- Będziesz w stanie go przytrzymać, musiałbym jeszcze pobrać krew do analizy? - spytałem, wyciągając z szafki nowy, niespełna tygodniowy mikroskop. Stary został w Inari-Kon-Kokko-taisha, tak na wszelki wypadek.
- Chcesz na nim eksperymentować? Myślałem, że…
- To nie ja na nim eksperymentuję - przerwałem mężczyźnie znudzonym głosem. - Jak przez chwilę spał w metrze, miał podejrzanie nieregularny oddech, a za karkiem ma trochę śladów po ukłuciach igły. Wolę wiedzieć, jeśli coś mu siedzi w krwi i zacznie głupieć po byle opioidach. To co, pomożesz mi po dobroci, czy mam załatwić sprawę swoimi sposobami?
- Czasami mnie przerażasz, wiesz? - westchnął Soujirou i wskazał Xiaogou moje łóżko. O dziwo, dzieciak od razu zrozumiał i potulnie usiadł na rogu.
- Zwykła praktyka zawodowa. Jakbyś pracował dla mafii tyle, co ja, też byś się tak zachowywał - wzruszyłem ramionami. - Nie myślałeś, żeby się przestawić na tresera zwierząt? - spytałem ze śmiechem, ale mężczyzna wyraźnie wziął moje słowa na poważnie.
- Przestań, to dziecko nie jest niczemu winne - Soujirou przeczesał palcami włosy Xiaogou, a ja mimowolnie poczułem ukłucie zazdrości, choć doskonale wiedziałem, że aktor nie myślał o niczym poważnym, wykonując ten gest. Przez moją głowę przez ułamek sekundy przemknęło pytanie, ilu ludzi już tak wcześniej traktował, do tej pory było to zachowanie zarezerwowane tylko i wyłącznie dla mnie. - Jak sobie tam wszystko poprzestawiasz już na miejsce, to powiedz, a my tu się w międzyczasie sobą zajmiemy. Prawda, Xiaogou? - nie byłem w stanie zupełnie skupić się na odpowiednim zaczepieniu sprzętu i rozłożeniu probówek, bo mój wzrok cały czas zjeżdżał na bawiącą się dwójkę. Gdy dzieciak wysunął swój ogon i uszy, niemal nie zaprotestowałem, podświadomie czując, do czego wszystko dąży. Nie chciałem jednak wyjść na idiotę przed Soujirou, dlatego też szybko dokończyłem przygotowania i oparłem się biodrami o blat biurka, przyglądając dwójce.
Soujirou wydawał się być naprawdę szczęśliwy, a mnie skręcało coraz mocniej. W pewnym momencie dzieciak obrócił się tyłem do aktora i odsunął ogon na bok w bardzo charakterystyczny sposób, spoglądając na mężczyznę przez ramię. Nie wytrzymałem i, nie myśląc, co robię, pociągnąłem Soujirou za siebie, obnażając zwierzęce kły. Mężczyzna wydawał się zszokowany moim zachowaniem, ale szczyl tylko skulił po sobie uszy i pisnął przepraszająco.
- Hei, wyluzuj, on się tylko bawi… - zaczął Soujirou, ale uciszyłem go krótkim spojrzeniem. Podszedłem do szczeniaka i pociągnąłem go za nieco wilgotne włosy w górę.
- Jeszcze jeden raz, a nie będę taki miły i skończysz jako czerwona plama na ścianie, rozumiemy się? - wysyczałem przez zęby, po czym puściłem go i trzasnąłem z całej siły w ścianę tuż za jego głową. - Zmieniłem zdanie, niech zdycha - oznajmiłem Soujirou, zaciskając pięści, żeby nie wykonać swojej groźby już teraz.
- Hei, możemy na chwilę? - spytał ostro Soujirou, pociągając mnie za sobą na korytarz. Gdy przez ułamek sekundy zdążyłem zobaczyć jego twarz, zauważyłem, że jest zły z jakiegoś nieznanego mi powodu. To przecież ON pozwalał na to, żeby to impertynenckie szczenię paradowało prowokująco i nic sobie z tego nie robił!
- O co ci znowu chodzi? - syknąłem, gdy tylko przymknąłem za nami drzwi.
- O co MI chodzi?! - nie pomyliłem się, mężczyzna był wściekły. - Hei, popatrz, jak ty się zachowujesz względem tego biednego dziecka! Nie dość, że został skrzywdzony przez mafię, to jeszcze teraz ty…
- Nie kończ! - wrzasnąłem ostro. - Powtarzam, to nie jest żadne dziecko, tylko zwierzę! Wyłącznie zwierzę, nie ważne, co widzisz na zewnątrz. A jego zachowanie jest tego najlepszym przykładem - mimowolnie aż zgrzytnąłem zębami, gdy przypomniałem sobie arogancję, z jaką ten gówniarz… - Nie będę tolerował, jak ktoś się przystawia do mojego mężczyzny!
- Jakie „przystawia”?! Zastanów się, co ty mówisz, przecież on tylko się bawił! - Soujirou wyraźnie zmienił taktykę, bo rysy jego twarzy złagodniały. - To tylko dziecko, nic więcej. Ostatnio pytałeś, czy ci ufam. Ja ci ufam, mój mały lisku, a ty? - nie zdążyłem opanować mimiki i moje oczy rozszerzyły się z szoku na te słowa. Nie wierzyłem, że Soujirou mógł się posunąć tak daleko dla byle szczyla.
- Pocałuj mnie - zażądałem. - Nic nie mów, po prostu mnie pocałuj. Proszę - dokończyłem niemal błagalnym szeptem. Czułem, że jestem na skraju załamania psychicznego.
- Tylko trochę więcej pewności siebie, mój mały lisku - wyszeptał mężczyzna prosto do mojego ucha, drapiąc mnie w szyję przez włosy. Sięgnął swoimi ustami moich. Z zadowoleniem zaplotłem ręce na jego szyi, wymuszając na nim, by stanął tyłem do drzwi mojego pokoju. Gdy miałem już pewność, że mężczyzna tego nie zauważy, ogonem popchnąłem niedomknięte drzwi tak, by się otworzyły. Czy byłem dziecinny? Być może. Ale z pewnością nie pozwolę takiemu szczurowi bez podstawowych umiejętności higieny osobistej zabrać tego, co moje. I sądząc po jego minie, doskonale zrozumiał mój przekaz.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ha! To się nazywa nieoczekiwany zwrot akcji. Jak się domyślacie, dzieciak namiesza w fabule, i to dość porządnie. Nigdy nie dedykowałam jeszcze niczego, ale wyjątkowo to robię dzisiaj. Rozdział "z dedykejszynem" dla dwóch kobietek: Kushiny, która powróciła nam, nawróciła się i pewnie niejeden raz w swoim życiu przewróciła oraz Moiry zwanej również Mizuką, która wreszcie porządnie zajmuje się swoimi obowiązkami i bettowała przy tym i kolejnych rozdziałach, jak również ciągle się na mnie wydziera, że Xiaogou to tylko dziecko, a nie pinczer. Na playliście (na życzenie Mizuki) folklor francuski, a komentarze są do Waszej dyspozycji ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!