Zakładki

sobota, 11 lutego 2017

Anima VIII

Bahai coś wykombinował i przełożyli datę wyboru nowego dona. Na przyszły piątek.

Nie mamy połowy.

Cudowna substancja boskiego pochodzenia, podobno zapewniająca wieczne życie i kontakt ze światem bogów.

O ile mnie pamięć nie myli, to ma się dwóch dziadków.







Już z oddali słyszałem stukot na korytarzu, więc wygasiłem telefon i wsunąłem go do kieszeni. Od jakiegoś tygodnia Horacio przy chodzeniu podpierała się laską. Mi powiedziała, że to sprawa tymczasowa związana z kontuzją na treningu, ale nie byłem tego pewny. Nie zamierzałem naciskać na wyjawienie prawdy, bo i tak by to nic nie dało. Jeśli Horacio uznałaby, że potrzebuje mojej pomocy, zapytałaby o nią. A znając ją, pewnie i nawet zażądała.
Opadłem na łóżko za sobą i wyciągnąłem się, rozkoszując ostatnią chwilą spokoju. Ostatnio wracałem z Memoriae niemal w czasie rzeczywistym. Xin’ai twierdziła, że najwyraźniej biblioteka mnie lubi, ale podejrzewałem, że była to zwykła wymówka. Zresztą, pojawianie się raz po dniu, raz po roku byłoby zupełnie irracjonalne nawet z punktu widzenia jakiejkolwiek magii, więc pewnie demonica chciała mnie tylko nastraszyć. Ale nie to było teraz problemem.
Xin’ai wiedziała, kim była moja matka. Czyżby mój ojciec powiedział jej, gdy tworzył swój jedyny wpis do kroniki? A może już dziadek o tym wiedział? Czemu wiec nie zamieścił tego w kronice? Przecież zapisywał wszystko, nawet ceny biletów metra, czy zakup nowego kimona. A demonica mówiła to z taką pewnością siebie, że nie mogła blefować… Po prostu nie mogła. Nie wierzyłem, że byłaby aż tak okrutna.
- A ty jak zwykle nic nie robisz. Twój dziadek… - zaczęła Horacio, jak zwykle wchodząc jak do siebie. Jako że i tak ją zazwyczaj słyszałem dzięki wyostrzonym zmysłom, nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo. Dopóki nie wychodziłem właśnie spod prysznica.
- Też się cieszę, że cię widzę - uśmiechnąłem się szeroko, podnosząc się do siadu. - Musisz wybaczyć, że sam, a nie z dziadkiem. Sama rozumiesz, duchy rzadko kiedy przychodzą na pogawędki.
- Trochę pokory. Ja nie wiem, czego uczą to wasze pokolenie.
- Przede wszystkim pukania - odpowiedziałem z dwuznacznym mrugnięciem. Dopiero teraz zauważyłem, że w drzwiach stała cały czas jakaś mniszka. Miała może piętnaście lat, ale już nosiła strój osoby wysoko postawionej w strukturze Kon-kokko. - To ta dziewczyna, o której mówiłaś?
- Tak, to jest Lao. Wchodź, dziecko - Lao popatrzyła na mnie pytająco, a ja tylko wzniosłem oczy i wzruszyłem ramionami.
- Skoro pani włości tak mówi, to co ja będę się kłócił - prychnąłem zgryźliwie, ale przeoryca tego nie skomentowała. Mniszka weszła nieśmiało i usiadła sztywno przy stole. Nie do końca byłem pewny, czy zachowuje się tak pod wpływem Horacio, moim jako kokko, czy dawno nie widziała żadnego mężczyzny. W każdym razie, nie wróżyłem jej owocnej kariery jako przywódczyni czegokolwiek więcej niż szkolnego kółka fotograficznego. Postanowiłem się zabawić. - Nie sądzisz, że powinienem ją poznać zanim podejmę jakąś decyzję, co?
- Nie krępuj się, po to tutaj przyszłyśmy - kobieta machnęła ręką w zapraszającym geście.
- Nie potrzebuję do tego osób trzecich - dodałem sugestywnie, gdy zapanowała między nami cisza. Westchnąłem i wstałem z łózka, gdy nie doczekałem się reakcji. - Przejdziemy się? - uśmiechnąłem się szarmancko, podając Lao rękę, by łatwiej jej się wstawało. Dziewczyna skinęła krótko i podniosła się z krzesła, ale nie przyjęła mojej pomocy. Nieco zawstydzona poczłapała za mną.
Przeszliśmy półotwartym korytarzem i zeszliśmy w ścieżkę krzewów różanych.
- Kokko-sama? - zaczęła w końcu nieśmiało dziewczyna po dłuższej chwili marszu w milczeniu.
- Ah, no tak. Gdzie moje maniery - uśmiechnąłem się uwodzicielsko. Nie wiem, co teraz działo się w głowie mniszki, ale ja bawiłem się świetnie. Jej reakcje były takie niewinne, wręcz dziecięce. - Hei Guyie - stwierdziłem, wyciągając dłoń.
- Yuzuka Hoto… znaczy się Lao. Przepraszam, kokko-sama - dziewczyna wyraźnie była speszona i nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Chwyciłem jej dłoń mocniej zanim zdążyła ją cofnąć i przystawiłem sobie do ust, całując jak na europejskich filmach. Lao była niemal tak czerwona jak róże na lewo od jej stóp.
- Wystarczy Hei. Nie bądźmy takimi formalistami - puściłem do niej oko i zwolniłem uścisk.
- Ale kokko-sama! Tak przecież nie wypada zwykłym ludziom do… - dziewczyna zawahała się.
- Do bogów, co? - prychnąłem zniesmaczony. Zupełnie nie wiedziałem, co Horacio widziała w tej dziewczynie. Przecież to aż nazbyt zalatywało jakąś prowokacją. Zupełnie, jak gdyby Horacio chciała, żebym… i właśnie w tym momencie zrozumiałem, co wymyśliła ta stara mniszka. - Koniec tej farsy - oznajmiłem, upewniając się, że telefon mam schowany w kieszeni spodni, a nie zostawiłem go w pokoju. Sztylet od Xin’ai też zresztą wisiał mi przy pasku. - Znudziło mi się, wracam do siebie. Możesz powiedzieć Horacio, żeby następnym razem trochę bardziej się postarała - rzuciłem jeszcze raz okiem na zdenerwowaną dziewczynę i odszedłem, zostawiając ją samą sobie. Byłem pewny, że trafi po prostej drodze do świątyni, a przebywanie z nią po zorientowaniu się, że jest podstawiona wydawało mi się zbyt męczące. Tylko co Horacio chciała osiągnąć, przyprowadzając jakieś przerażone dziewczę zamiast prawdziwej wybranki? Pozostawało mi jedynie czekać na rozwój wydarzeń.

Przeciągnąłem się i rozejrzałem jeszcze raz. Od prawie pół godziny siedziałem na zamszonym murku i czekałem, aż wreszcie podjedzie po mnie Nicholas. Powoli już zaczynało mnie irytować rozstawienie nowego telefonu przy przeglądaniu na nim Internetu. Będę musiał rozejrzeć się za tabletem. Albo przynajmniej jakimś poręcznym holorzutnikiem wirtualnym współpracującym z Hitachim.
W końcu z oddali wyłonił się czarny lincoln. Chwilę mu zajęło zanim zrównał się ze mną, powoli tocząc na wolnych obrotach. Bez słowa wsiadłem do środka i zapiąłem pas. Widziałem po Nicholasie, że coś się stało. Jeśli dotyczyło to Genusmuto, to sam zacznie rozmowę. Jeśli tej tajemniczej prywatnej sprawy, decyzja też leżała po jego stronie.
- Mamy nowe ofiary - oznajmił w końcu, ale powiedział to zbyt beznamiętnym głosem, by był to powód jego zdenerwowania. - Jedna tanuki od Łowców i trójka Neko-chan - dodał po chwili. „Neko-chan” - tak skrótowo zaczęliśmy mówić o Felis polującym na terenie Tokio. W sumie, to zaczęło się od zgryźliwej uwagi Nicholasa w stosunku do Dmitrija i tak już zostało. - Tanuki to Hyouko Onitazuka. Niespełna pięćdziesiąt lat, pracowała jako sekretarka w niedużej firmie farmaceutycznej. Nie znam szczegółów, ale Aurelien mówił, że powinieneś ją kojarzyć.
- Onitazuka? - zerknąłem z ukosa na kierowcę, próbując skojarzyć nazwisko. - Onitazuka… Nic mi nie przychodzi do gło… a nie, wiem. O ile dobrze kojarzę, to kiedyś robiła z Zu deale zaopatrzeniowe jakaś Onitazuka. Chyba. Mogę to jeszcze sprawdzić, jak Aurel potrzebuje informacji.
- Nie wyglądał na niedoinformowanego - odparł spokojnie Nicholas, skręcając w lewo w główną ulicę. - Próbował odnaleźć jakąkolwiek rodzinę, ale wiemy tylko tyle, że albo nie posiadała nikogo bliskiego, albo skrzętnie to ukrywała.
- Stawiałbym na to pierwsze - stwierdziłem, zerkając na telefon. Miałem nieodebraną wiadomość od Soujirou. - Szczęśliwe mamusie dwójki dzieci nie wchodzą z własnej woli w szarą strefę.
Soujirou
Cos sie stalo Xiaogou. Musze po niego pojechac, nie matw sie, jak nas nie bedzie w domu. Wrocimy do mnie.
Wysłano o 16.32
Niezadowolony spojrzałem na zegarek. Była prawie osiemnasta, więc pewnie siedzieli już w domu. Obiecałem wrócić przed siedemnastą. Gdzie ten czas poleciał…?
- Daj mi sekundkę, muszę zadzwonić do Soujiego - nie czekając na odpowiedź wybrałem numer do kochanka. Odebrał dopiero po trzecim sygnale.
- Hei, gdzie ty jesteś? Mówiłeś, że będziesz godzinę temu - słyszałem, że mężczyzna się denerwuje. Po raz kolejny dawałem mu powód do stresu.
- Wybacz skarbie, zebranie mi się przeciągnęło i dopiero teraz jestem wolny. Nick mnie już podwozi - powiedziałem przepraszająco, uśmiechając się jak głupi do słuchawki telefonu. - Jesteście w apartamencie, tak?
- Tak. Ja, Xiaogou i mój ojciec. Musicie porozmawiać ze sobą - zmroziło mnie. Co takiego niby miałby mi do przekazania ojciec Soujirou, MĄŻ TEJ SUKI?
- Nie licz na zbyt wiele - wycedziłem w końcu, powstrzymując się przed czymś jeszcze bardziej nieprzyjemnym. Zupełnie nie byłem w nastroju na rozgrzebywanie tej rany. Zwłaszcza po tym, czego dowiedziałem się od Xin’ai. - Co ze szczeniakiem? - zmieniłem temat, celowo używając japońskiego słowa.
- Miał mały wypadek i mój ojciec musiał się nim zająć w klinice, ale wszystko już jest pod kontrolą. Opowiem ci, jak wrócisz - nie wiem, dlaczego, ale wydało mi się, że z jakiegoś powodu był to temat niewygodny dla Soujirou.
- Jak chcesz. Będę za jakieś pół godziny. Do zobaczenia, wu ai [chiń. moja miłość, mój ukochany; przyp. aut.] - rozłączyłem się i westchnąłem ciężko. - Podjedziemy pod jakiś spożywcza po drodze? - spytałem Nicholasa, nie odrywając wzroku od telefonu. Czułem, że jedynie alkohol poprawi mi humor. Dużo alkoholu. W dodatku mocnego.
- Nihonshu? - Nicholas zerknął na mnie znad kierownicy z łagodnym uśmiechem.
- Awamori [nihonshu i awamori - rodzaje japońskiego alkoholu. Pierwszy jest znany w Polsce pod nazwą „sake” oznaczającą w języku japońskim po prostu „alkohol”, natomiast drugi to dość mocny alkohol wywodzący się z Okinawy. Poprawiając Nicholasa, Hei ma na myśli większą zawartość procentową alkoholu w awamori; przyp. aut.] - mruknąłem i odwróciłem wzrok na ulicę. Zupełnie przeszła mi jakakolwiek ochota na rozmowy.

- Xiaogou, noga - poleciłem krótko, nawet nie podnosząc wzroku znad szklanki z sokiem z nashi [nashi - chiński owoc, porównywalny z wyglądu z „naszymi” jabłkami i gruszkami w smaku; przyp. aut.]. Dłonie miałem kurczowo zaciśnięte na niej tak mocno, że aż sam się dziwiłem, że szkło jeszcze nie pękło. Kanapa obok mnie ugięła się nieco pod wpływem ciężaru i chwilę później poczułem łaskoczący dotyk włosów na przedramieniu. Wziąłem głęboki wdech. Musiałem w końcu spojrzeć mężczyźnie w oczy, a obecność dzieciaka w jakiś przedziwny sposób dodawała mi odwagi. - Nie wiem, po co pan tu przyszedł, ale od razu mówię, że nie mam zamiaru zgadzać się na nic, co wymyślił pan z tą suką.
- Hei, kochanie - zaczął Soujirou. Siedział na fotelu naprzeciwko, bo ponoć tak miało być mi łatwiej przeprowadzić rozmowę z jego ojcem. Miałem na ten temat nieco inne zdanie, ale nie chciałem się kłócić. Nie byłem pewny, czy zdołałbym się opanować w porę. - Przecież wiesz, że mój ojciec nie ma złych zamiarów, prawda? Zapewniam cię, że nie stanie się nic podobnego jak z Sayie-san.
- Wiem - uśmiechnąłem się blado. Z jakiegoś powodu nawet nie potrafiłem grać. Robiłem się stanowczo zbyt emocjonalny i niepewny przy Soujirou. Kiedyś nie miałbym takich problemów. - Znasz mnie. Wiesz, że gdybym miał jakieś zastrzeżenia byłbym tu z odpowiednimi tabletkami albo  znalazł dziesięć powodów, dla których pilnie muszę się znaleźć na drugim końcu miasta aż do rana.
- Hei…
- Nie, Sou-kun, Heisuke-kun ma rację - omal nie zrobiłem czegoś głupiego na dźwięk znienawidzonego imienia. Powstrzymał mnie chyba jedynie dzielący nas stół i przeświadczenie, że mord na oczach kochanka nie pomagał w utrzymaniu związku. - W końcu jego matka nie była wobec niego zbyt uczciwa w ostatnim czasie. To normalne, że jest podejrzliwy. Dlatego nie będę wymagał zbyt wiele.
- Wymagał? - prychnąłem zniesmaczony. Czyżby gluś objawiał przede mną swoją drugą naturę? - Nie masz ani prawa, ani możliwości nic mi narzucić.
- Tak… - mężczyzna zamyślił się chwilę i poprawił połę garnituru. - Chyba faktycznie źle się wyraziłem. Chodziło mi po prostu o to, że jestem w pełni świadomy, iż możesz nie chcieć utrzymywać kontaktu z matką. Ale powinieneś wiedzieć, że zostanę w związku z Sayie-chan. Poza tym Sayie-chan rozpoczęła terapię u psychologa i myślę, że powoli się zmienia na lepsze.
- I co, mam wam pożyczyć szczęścia na nowej drodze życia? - nie mogłem tego wytrzymać. Czego ten człowiek ode mnie chciał?! Żebym radośnie zapomniał o tym, z jaką kurwą mam do czynienia i wpadł jej w objęcia?
- Hei - upomniał mnie Soujirou, ale tylko spojrzałem na niego z pogardą. Myślałem, że był po mojej stronie. Że wiedział, co przeszedłem i nie będzie starał się mnie uszczęśliwiać „poważną rozmową” i „wybaczeniem sobie nawzajem win”. Jak widać, myliłem się. - Proszę cię, tak nic nie zmienisz.
- Oczywiście nie mówię, żebyś od razu spotkał się ze swoją matką w domowych warunkach, ale może rozsądnym byłoby przyjść na spotkanie z psychologiem? Mogę ręczyć za Byohira-senseia, to bardzo dobry specjalista. Heisuke-kun, twoja matka…
- To nie jest moja matka! - ze złością postawiłem na stole szklankę z donośnym trzaśnięciem. - A jeszcze raz usłyszę to przeklęte imię, to zapomnę na chwilę, że Soujirou tu jest i po prostu zabiję - syknąłem z bólu, czując, jak we wnętrze dłoni wbijają mi się lisie pazury. Nie byłem nawet w stanie przejąć się tym, że pokazuję swoją zwierzęcą naturę przed kimś obcym. Jak on śmiał… ?!
- Hei, mój mały lisku - Soujirou wyciągnął dłoń w moją stronę chcąc mnie pogłaskać, ale uchyliłem się z wściekłością. To on doprowadził do tej sytuacji i miał jeszcze czelność mnie dotykać?!
- Xiaogou, zostajesz, czy idziesz ze mną? - syknąłem, wstając i narzucając na siebie przewieszoną uprzednio przez oparcie kurtkę. Dzieciak popatrzył spłoszony kilka razy to na mnie, to na Soujirou, ale ostatecznie podążył za mną do przedpokoju.
- Kochanie, gdzie idziesz? - Soujirou zatrzymał mnie w pół kroku nad progiem. - Możemy skończyć tę rozmowę na dziś i wrócić do niej kiedy indziej, jeśli nie czujesz się dzisiaj na siłach.
- Nie ma takiej potrzeby - wyrwałem się mężczyźnie, sięgnąłem jeszcze po stojącą na szafce z butami reklamówkę z dwiema butelkami alkoholu i wyszedłem, a za mną poczłapał wciąż speszony Xiaogou.

Sam nie wiem, ile szliśmy ani w którym momencie z zatłoczonych wciąż ulic weszliśmy w opustoszałą część miasta. Gdzieś w połowie drogi zdążyłem zupełnie opróźnić obie butelki awamori, ale prawie tego nie czułem. Xiaogpo za mną zapiszczał niepewnie, gdy niedaleko nas rozległ się szmer. Machnąłem mu tylko ręką, bo wiedziałem, że był to tylko kot. Nie do końca byłem pewny, dlaczego, ale moje zmysły działały wyraźnie lepiej niż zazwyczaj. Xin’ai mówiła dzisiaj o poczuciu bezpieczeństwa mózgu, ale miałem wrażenie, że w tym przypadku był to raczej jakiś mechanizm obronny.
Snuliśmy się zupełnie już ciemnymi alejkami w nieokreślonym kierunku. Telefon zostawiłem w domu, więc nawet nie wiedziałem, która jest godzina ani nie mogłem do nikogo zadzwonić. Nie do końca też byłem pewny drogi powrotnej.
- Pilnowałeś trasy? - spytałem Xiaogou. Już jakiś czas temu zmienił się w psa i dreptał tuż przy mojej nodze, co jakiś czas potrząsając futrem dla podtrzymania ciepła. Wydawało mi się też, że utykał na tylną lewą łapę.
„Ciemno. Długa droga.” - odpowiedział nieco zawstydzony lykantrop. Nie miałem najmniejszego powodu, by go winić za nasze zgubienie. Podrapałem szeroki łeb między uszami, pocieszając dzieciaka.
Przystanąłem, próbując wymyślić jakikolwiek sposób na dostanie się do znajomej lokacji. Po chwili niezbyt udanych rozważań do mojej głowy przyszedł pomysł na tyle desperacki, co jedyny.
- Słuchaj maluchu. Przyznaję, że nie pilnowałem trasy i nie mam zielonego pojęcia, gdzie teraz jesteśmy. O ile nie masz lepszego pomysłu, to musimy znaleźć sobie jakiś kąt do przeczekania nocy - Xiaogou położył po sobie uszy i zamerdał dwa razy.
„Przewodnik prowadzi.”
- Tutaj niedaleko był plac zabaw, chyba widziałem na nim jakąś drewnianą altankę. Zwiniemy się razem jako zwierzęta i jakoś wytrzymamy, co? - szczeniak szczeknął krótko, zgadzając się. - Tylko musimy się odpowiednio wcześnie stamtąd zwinąć, żeby nas nie znaleźli i nie zadzwonili po hycla, bo będą problemy. Rano powinno nam się udać złapać jakąś taksówkę i odwiozę cie do domu - lykantrop trącił mnie krótko nosem. - A ja mam kilka bardzo ważnych obowiązków, więc nie wiem, kiedy wrócę.
Cofnęliśmy się do placu zabaw. Na nasze szczęście dobrze pamiętałem - nieco na uboczu stała drewniana altana z osłoniętymi trzema ścianami i spadzistym dachem. Mogła pomieścić może piątkę dzieciaków złapanych podczas zabawy przez deszcz.
Kazałem Xiaogou wejść do środka, a sam zmieniłem się w kokko i położyłem od zewnątrz, przesłaniając sobą szczeniaka od wiatru i niemal zupełnie wypełniając ciasne wnętrze. Mimo usilnych prób, nie potrafiłem usnąć, rozmyślając o tym, kim była moja matka i jak wyglądałoby moje życie, gdyby mnie nie opuściła.
-------------------------------------------------------------------------
Pozwolicie, że jeszcze trochę sobie pogra obecna playlista. Mam dość spore problemy techniczne, ale liczę na to, że coś uda mi się wymyślić z miejscem pracy.
We wtorek mamy rocznicę. Obiecuję, że na pewno pojawi się co najmniej OnO i jeden tekst, a pozostałe dwa, jeśli nie uda mi się wygrać z techniką i nie powstaną na czas, ukażą się w jak najbliższej przyszłości. Możliwe, że uda mi się jakoś zmieścić z terminem.
Jak zwykle, nie obraziłabym się na komentarze ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!