Zakładki

niedziela, 13 marca 2016

Somnium IV


[…]
- To dlatego spotkałeś się wczoraj z tym mężczyzną? - spytał, a ja omal nie wypuściłem filiżanki z dłoni.
- S-skąd ty… śledziłeś mnie?! - co tu się do cholery działo? Przecież on nie należy do żadnej triady… nie może! Jeden z dwójki klientów popatrzył na mnie pytająco, ale zlekceważyłem to. - Ostrzegam cię, że ktokolwiek jest twoim protektorem, nie wygra z Czerwonymi Sztyletami!
- Nikogo nie śledziłem - odpowiedział spokojnie Soujirou. Grunt powoli osuwał mi się spod nóg. - Po prostu znam managera agencji modeli, który wczoraj tam był i cię widział. Mówił, że już miał podejść, jak pojawił się jakiś niebezpiecznie wyglądający mężczyzna i odeszliście razem, więc zdążył tylko zrobić zdjęcie na przyszłość. Jest tobą zainteresowany, więc jeśli chcesz, mogę was skontaktować ze sobą - odetchnąłem z ulgą, a mężczyzna z pewnością to widział, bo uśmiechnął się delikatnie. - Jak już sam stwierdziłeś, jestem porządnym obywatelem prawa. I jeszcze jedno: nie zażywam narkotyków, nie upijam się mocniej, niż toleruję i nie palę. Tak na przyszłość - stwierdził, przechylając filiżankę do swoich ust.
- A preferencje seksualne? - spytałem drapieżnie i teraz to on o mało co się nie udławił. - Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że gwiazdka młodzieżowych szmatławców jest impotentem? - uśmiechnąłem się znacząco, przejeżdżając językiem po górnej szczęce. Nie mogłem przecież pozwolić, żeby taka okazja odwetu uciekła mi między palcami.
- Nie jestem tobą zainteresowany, jeśli o to pytasz - odpowiedział w końcu, ale mój zmysł socjalny podpowiedział mi, że nie było to zupełnie zgodne z prawdą. Postanowiłem mimo to zagrać jednak na jego warunkach. Pośpiech jest obelgą mądrości.
Zamruczałem bez większego sensu i zerknąłem na zegarek. Dochodziła piąta, Chue powinna już zakończyć eksperyment.
- W takim razie nie będzie ci przeszkadzać, jak opuszczę cię teraz, co? No, chyba, że jednak zagospodarujemy wspólnie tak piękną pełnię jak dzisiejsza - uśmiechnąłem się sugestywnie, sięgając ręką do kieszeni, w której schowany miałem telefon.
- Oczywiście. W końcu i tak nie jestem twoim opiekunem prawnym - stwierdził, ale jego oczy mówiły coś zupełnie przeciwnego. Kiepski z ciebie aktor, Souji.
- Skoro tak mówisz - wzruszyłem ramionami i wyciągnąłem komórkę, po czym wybrałem odpowiedni numer.
- Chue? No cześć, kochanie, coś ciekawego się wydarzyło odkąd wyszedłem? - spytałem słodkim głosem. Soujirou nie musiał wiedzieć, że Chue była kobietą, w końcu powinienem mieć jakieś środki do gry.
- Kochanie? - Chue na chwilę zamilkła w słuchawce. - Znowu znęcasz się nad tymi biednymi ludźmi, co? No, ale w sumie sami się o to prosili - słuchawka zaświszczała, gdy kobieta westchnęła. - Dobra, mniejsza z tym, Fanji Xueqing chce cię widzieć jak tylko się pojawisz na terenach triady, bo Tanghu Zu z Engdong Banhai’em o mało się nie pobili, jak zostali sami. Nie wiem, o co chodziło, ale słyszałam twoje imię, więc lepiej uważaj po drodze.
- No jasne, skarbie. Powiesz Zu, żeby podjechał? Przecież nie będę cię fatygował - stwierdziłem słodko, modląc się w duchu, by Chue zrozumiała, co chciałem jej przekazać.
- Zu ma po ciebie jechać? Pokichało cię?! Przecież jak mu powiem, że mu coś rozkazujesz, to mnie… - kobieta przerwała i już wiedziałem, że się rozumiemy. - Dobra, wiem, o co chodzi, przekażę mu. Jesteś u siebie w domu, czy gdzieś indziej?
- Teraz? Jestem u Kanako, nie spiesz się. To cześć, kotku! - rzuciłem i rozłączyłem się. Kątem oka zerknąłem na szczerzącego się Jyuuro zanim zwróciłem wzrok z powrotem na Soujirou. Przyglądał mi się intensywnie, ale przez dłuższą chwilę nic nie mówił.
- Ten cały Chuu to ten mężczyzna z wczoraj? - ciekawość w końcu zwyciężyła.
- Chue? Nie, zdecydowanie nie. Zresztą z Zu też naprawdę dawno się już nie spotykałem.
- Więc to jakiś inny kochanek? - dopytywał mężczyzna. On naprawdę myślał, że nie brzmi, jakby był zazdrosny i zdesperowany?
- Pozwolę się powtórzyć: Chue? - spytałem ze śmiechem, ganiąc wzrokiem chichoczącego Jyuuro. - Cóż, jeszcze nikt tak nie określił naszej relacji. Ale spędzamy razem dość dużo czasu, zazwyczaj popołudniami i wieczorami - nie kłamałem. Jako, że do południa w tygodniu udawałem wzorowego ucznia, w laboratorium zwykle mogłem się pokazać dopiero w dość późnych godzinach. Zdarzało mi się też nocować na kozetce u Chue w gabinecie.
- A dzisiaj? - westchnąłem głośno, przewracając oczyma.
- Mogę wrócić na noc, jeśli nagrzejesz mi łóżko - stwierdziłem zalotnie, jednak wiedziałem, że duma mężczyzny nie pozwoli na przyjęcie tej propozycji.
- Przecież mówiłem, że nie interesujesz mnie w tym aspekcie. Po prostu nie chcę, żeby coś się stało mojemu młodszemu bratu, a w końcu niedługo nimi będziemy.
- Oczywiście - prychnąłem z uśmiechem i założyłem nogę a nogę. - Jyuuro, z łaski swojej - pomachałem barmanowi ręką w kierunku pustej filiżanki. Barman z ociąganiem wstał ze swojego fotela za barem i na chwilę zniknął za drzwiami kuchni, po czym wrócił ze szklanym czajniczkiem z herbatą.
- Myślałem, że będziesz się za chwilę zbierał - zauważył, nalewając zimną ciecz. Jak zwykle przy mnie, nawet nie ukrywał, że podsłuchiwał cudze rozmowy.
- Jak podsłuchujesz, to rób to chociaż dokładnie - westchnąłem znudzonym głosem. - Przecież wiesz, że o tej porze z Czerwonej Twierdzy będzie co najmniej godzina drogi. Nie wspominając, że najpierw Chue będzie się modlić, żeby w Zu nie obudziły się mordercze instynkty, a potem Zu pokłóci się z Shenem, komu się bardziej nie chce stać w korkach - przeciągnąłem się i odchyliłem nieco za oparcie krzesła, asekurując nogą, by nie zlecieć z mniej lub bardziej efektowną przewrotką w tył.
- Jak uważasz. Tylko radzę się upewnić, że cię Tanghu Zu nie zobaczy z tym tutaj, bo nie chcę mordobicia w lokalu. Okaa-sama [jap. „matka” z szacunkiem; przyp. aut.] by mnie chyba wydziedziczyła.
- Jasne, jasne - mruknąłem niezadowolony. Za kogo on mnie uważał, żebym nie potrafił podstawowych rzeczy przypilnować? - To ja wypiję i przejdziemy się jeszcze po pasażu, co? Skończył mi się mój ulubiony lakier do paznokci, więc potrzebuję czegoś nowego - uśmiechnąłem się szeroko.
- Co? A, tak, jasne - taki prostolinijny… Ach, aż szkoda niszczyć taką perełkę.


- Myślisz, że ten będzie pasował? - spytałem, przykładając sobie szklaną buteleczkę w ciemnoszkarłatnym kolorze do paznokci.
- Skoro ci się podoba… Nauczyciele naprawdę nie mają nic przeciwko twoim paznokciom? - spytał Soujiro, pochylając się nade mną przez ramię. Albo był nad wyraz niedomyślny, albo nieświadomy własnych potrzeb, albo robił to specjalnie. Tę pierwszą opcję spokojnie można było zignorować, w końcu w co drugim filmie pojawiały się takie „przypadkowe gesty” i nie uwierzę, żeby aktor nie rozpoznawał ich w życiu codziennym.
- Wcisnąłem im jakiś kit, że muszę mieć utwardzoną płytkę paznokcia, bo choruję na cośtam-diozę i tyle, a skoro już muszę, to niech to jakoś wygląda. Zresztą, nie takie rzeczy u nas przechodzą, to wsiowa szkoła dla niezbyt ogarniętych dzieci - wzruszyłem ramionami, kątem oka zauważając przepiękne turkusowe cyrkonie w kształcie lisków. „Niebieski pasuje ci do oczu” mignęło mi wspomnienie wczorajszego wieczoru. Cholerny Zu…! Sięgnąłem po nie i sprawdziłem, czy aby na pewno zmieszczą się na moich paznokciach  odpowiednim marginesem. Zadowolony z efektu wrzuciłem paczuszkę razem z lakierem do koszyka. - No, to teraz jeszcze jakaś czarny mat, bo mam tylko perłowy, a nie będzie pasował… O, Rimelki! Błyszczące… zwykłe… i maty. No, to możemy iść już do kasy, Sou… - nie dokończyłem, bo mężczyzna stał kawałek dalej i rozmawiał z jakąś kobietą. Była młoda i miała „medialną urodę” o wyraźnie zachodnich rysach. Rude, kręcone włosy, długie, niemal zupełnie odsłonięte przez nierzucającą się w oczy sukienkę nogi i zielone, uśmiechnięte oczy. Aktor był dość pochłonięty w rozmowie o jakiś planach wizualnych, dlatego z lekką irytacją zacisnąłem zęby i odszedłem, zostawiając mężczyznę samego z nieznajomą. Jak on śmiał mnie tak olewać!
Mimo swoich zdobyczy, wyszedłem ze sklepu w parszywym humorze. Miałem nadzieję, że wieczór w laboratorium choć trochę poprawi mi samopoczucie. Zaraz, tylko czy zostawiłem w Czerwonej Twierdzy coś, co nie rozpuści mi połowy paznokci… no nic, najwyżej wezmę trochę spirytusu, powinien się gdzieś jeszcze uchować.
- Yo, Xiao Hei - usłyszałem za sobą męski głos. Momentalnie się obróciłem i zobaczyłem przed sobą uśmiechniętego Zu. Od razu widać było po nim, że coś ukrywa. - Stęskniłeś się za mną, kotku? - spytał, podchodząc i sięgając do mojej talii. Z lekkim wahaniem pozwoliłem mu przyciągnąć się do siebie w zupełnie kobiecy sposób.
- O co tym razem wam poszło? - spytałem szybko, odginając nieco głowę, by uniknąć pocałunku.
- Musisz od razu wyciągać nieprzyjemne rzeczy? - wymruczał mi uwodzicielsko do ucha, ale zbyłem go i wysunąłem się z uścisku.
- Chue mówiła, że znowu się o mało nie pozabijaliście z Bahai'em. Chyba ci nie muszę tłumaczyć, że jeśli Fangji Xueqing się dowie, że byłem w to jakoś zamieszany, to i mi się oberwie po uszach, więc chociaż chcę wiedzieć za co - prychnąłem, wypatrując na parkingu samochód mężczyzny. Zu tylko westchnął, wywracając oczami.
- Porozmawiamy na miejscu, tutaj zbyt wiele uszu się kręci - stwierdził w końcu i odwrócił się. Zrozumiałem, że mam za nim iść, dlatego niezbyt zadowolony podążyłem za mężczyzną aż do czarnego BMW o agresywnych rysach. Szczerze mówiąc, nie interesowałem się zbytnio motoryzacją, ale podejrzewałem, że fura Zu była droższa, i to o wiele, od eleganckiego sportowego samochodu Soujirou.
Zu był dobrym kierowcą, może jedynie nieco zbyt „sportowym” jak na moje standardy. Mój zmysł bezpieczeństwa wariował, gdy na pełnym pędzie braliśmy nawet ostre zakręty, a każdy samochód ponadprzeciętnej jakości stanowił pretekst do ulicznej zaczepki. Nie mogłem jednak odmówić zdolności prowadzenia auta w taki sposób z niemal beztroską elegancją i pewnością siebie mistrza rajdowego. Gdy wreszcie dojechaliśmy na miejsce i mężczyzna zaparkował w iście filmowym stylu z zarzuceniem samochodem przez przednią oś, odetchnąłem z ulgą. Wyszedłem z samochodu i dopiero po kilku sekundach zauważyłem, że Zu niespokojnie rozgląda się dookoła, najwyraźniej czegoś lub kogoś szukając.
- Coś nie tak? - spytałem, machinalnie przejmując nerwowy nastrój Chińczyka. Ten popatrzył na mnie automatycznie z nieufnością w oczach i dopiero po ułamku sekundy złagodził wyraz twarzy.
- Nie… chyba nie. Może jestem przewrażliwiony - stwierdził w końcu, ale widziałem, że nie rozluźnił się do końca. Chcąc się uspokoić, powęszyłem w powietrzu, skupiając całą swoją uwagę na wszystkich pięciu zmysłach i dopiero wtedy do mnie dotarło - było stanowczo za cicho. Oczywiście, zwykle nikt nie urządzał głośnych przedstawień na środku parkingu przez posiadłością szefostwa, jednak nawet w środku nocy można było dosłyszeć jakieś odgłosy kłótni, czy choćby szczęk broni w dojo, z którego wychodziło na parking przesłonięte jedynie kratką okno. Popatrzyłem na Zu pytająco, ale ten jedynie uśmiechnął się do mnie niezbyt przekonująco.
- Chodźmy już, chyba nie chcesz sterczeć tyle na parkingu, co? - spytał z zasiedziałą lekkościa.
-T-tak, jasne - skinąłem głową z wahaniem. Podążyłem za mężczyzną, podświadomie chowając się za jego plecami. Zu otworzył jedną ręką drzwi, z którymi ja zazwyczaj musiałem się przepychać całym ciężarem ciała i przepuścił mnie przodem pod swoim ramieniem.
Miałem właśnie wejść na pierwszy stopień schodów prowadzących do kwater najwyższych członków triady, gdy zostałem popchnięty przez Zu od tyłu po ukosie tak, że wylądowałem w szczelinie między schodami, a ścianą. Następnym, co usłyszałem były dwa strzały, a potem poczułem przeszywający bój lewego ramienia tuż przy łopatce. Wrzasnąłem, a oczy automatycznie przesłoniły mi się łzami. Popatrzyłem w lewo i zobaczyłem ruchomą, czarną plamę. Czyli wciąż żył. Zacisnąłem zęby i sięgnąłem do kieszeni. Kurwa mać, dlaczego nie mam przy sobie ani jednej tabletki?!! Przecież zawsze noszę chociażby zwykłą morfinę. Zacisnąłem zęby i spróbowałem poruszyć palcami ręki, ale okazało się to niemal niemożliwe, głównie przez palący ból, jaki towarzyszył wszystkiemu, nawet oddychaniu.
Kolejne strzały, tym razem byłem już pewny, że należące do Zu. Potem jeszcze trzy, ktoś coś krzyknął, strzelił raz.
Krew spływała mi szeroką strugą po plecach w dół aż do pośladków, czułem, jak pode mną tworzy się powoli kałuża. Była lepka, ciepła, wręcz gorąca i moja. Czułem, jak razem z nią powoli ucieka moje życie… zresztą, co to za życie. Kto by takie chciał…?
- ...i!!! Hei!!! - coś szarpnęło mnie za kostkę. Popatrzyłem niewidzącym wzrokiem i zobaczyłem charakterystyczne różowe pasemka na grzywce Shena. Chłopak był teraz dla mnie niewyraźną plamą czerni, brązowawego pomarańczu i właśnie różu. - Hei, do cholery jasnej, nie umieraj mi tu! - krzyknął Shen i szarpnął mną mocno, zmuszając do wstania. Zostaw mnie tu w spokoju, ja nie chcę! Wszystko we mnie krzyczało.
Shen wepchnął mnie w ukryte w ścianie drzwi do ciasnego, szarego korytarza i pociągnął za sobą.
- Nie mogę cię osobiście odwieźć, a choćby jedna zbędna minuta jest ryzykiem, że ktoś cię znajdzie, dlatego musisz jak najszybciej uciekać - głos Shena, mimo lekkiego drżenia, był mocny i pewny. Słyszałem, że chłopak był już zmęczony.
- Shen, co tu się do cholery dzieje? - w końcu udało mi się zmusić do wyplucia z siebie słów, gdy Shen pozwolił mi na chwilę odpocząć i wziąć głębszy oddech. Pisnąłem, kiedy skóra weszła w kontakt z lodowatym metalem na ścianie.
- Jakimś cudem Smoki Hongo doszły do naszych magazynów chwilę po tym, jak Zu wyjechał po ciebie. Wygląda na to, że byli dobrze zorientowani i… pokaż mi to - Chińczyk obrócił mnie delikatnie acz stanowczo i sięgnął ręką do postrzału. - Wiedzieli, kiedy powinni zaatakować. Wszystko wygląda na zbyt dobrze zgrane, żeby było przypadkiem - mówił szybko i głośno, jak przywódca militarny. Wiedziałem, że Xueqing zapewne kazał mu zająć się moim przyjazdem po części z obawy o stratę dobrego chemika, a po części z chęci ochrony swojego ulubionego kandydata na następcę. Syknąłem z bólu, gdy Shen pociągnął za szmatę na moim barku. - Musisz sobie jakoś poradzić, w razie czego masz to - chłopak wepchnął mi w zdrową rękę dość ciężki, mały przedmiot, prawdopodobnie jakiś pistolet. - Wiem, że możesz mieć z nim potem problemy, więc jak tylko przekroczysz granicę naszego terenu, wyrzuć go gdzieś, chyba, że będziesz podejrzewał, że ktoś cię śledzi. Z tym poradzisz sobie jakoś sam, w końcu znasz podstawy medycyny. Jak tylko będę miał możliwość, zadzwonię do jednego z naszych lekarzy, żeby do ciebie podjechał, ale nie spodziewałbym się nikogo dzisiaj; musisz jakoś przeżyć tę noc na własną rękę. Acha, i omijaj jasne miejsc, twoje uszy wystają. Powodzenia - po tych słowach Shen rozpłynął się w cieniu, a ja zostałem sam. Zacisnąłem zęby i zebrałem w sobie wszystkie resztki woli przetrwania, żeby zmusić się do odepchnięcia od ściany i powłóczenia przed siebie.

Z daleka widziałem, że w salonie migocze telewizor, ale jakiekolwiek dźwięki w moich uszach były jedynie prawie niedostrzegalnymi szmerami. Opadłem ciężko bokiem na ścianę i wziąłem dwa dyszące oddechy, żeby uzupełnić zapas tak brakującego mi ciągle tlenu. Lepiłem się od potu i krwi, moje ciało płonęło żywym ogniem, a umysł w każdy dostępny mu sposób wrzeszczał nadaremnie, żebym usunął źródło jego paniki. Ostatkiem woli sięgnąłem do metalowej poręczy i przewlokłem się na pierwszy stopień schodów, wciągając za pomocą zdrowej ręki. Nieuważnym ruchem zahaczyłem o wystającą gałąź jakiegoś kwiatka raszpy i tylko cudem udało mi się stłumić krzyk. Do kurwy nędzy, mówiłem, żeby to wypierdolić już dawno temu!!! Przejście siedemnastu dalszych stopni wydawało się być wyczynem nie do wykonania.
- Heisuke, to ty? - usłyszałem kobiecy głos. Kurwa mać!

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Sprawa nr 1 - CZYTASZ? KOMENTUJ! To bardzo motywuje mnie do działania, daje pewność, że te cyferki, co mi tam migają nie są jedynie efektem trafienia na nie to, co się chciało, ale że ktoś tu z pełną premedytacją wchodzi i czyta, co moje wypociny mają mu do przekazania. W końcu blog to struktura żywa i dwustronna.
Sprawa nr 2 - Ostatnio zostałam dumną posiadaczką przecudnego bojownika. Tymczasowo nazwałam go Alvaro, ale teraz szukam mu imienia tak na stałe, dlatego proszę o propozycje. Wrzucam kilka fotek, żeby Wam było łatwiej zadecydować. Tak, zdjęcia robiłam aparatem na zęby i nie, zbiornik nie jest tak mały, po prostu Alvaro cały czas się mnie boi i chowa w zamku lub korzeniu, a jak odchodzę, to zagania wszystkie cztery panie w kolejności losowej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!