Zakładki

niedziela, 20 marca 2016

Somnium V



Szarpnąłem z determinacją metalową skrzynkę i niemal nieświadomie otworzyłem szyfrowaną zapadkę. Gdzie u cholery ciężkiej jest ta hera… mam! Zgarnąłem do żaroodpornej probówki od strzykawki jednocześnie prawie 10 tabletek z utwardzonego białego proszku i podsunąłem nad przygotowany już wcześniej płomień laboratoryjny. Dlaczego to musi tyle trwać?! W końcu w szkle pojawiła się bursztynowa, jeszcze gęsta ciecz, ale nie czekałem na to, by do końca się rozpuściła i drżącą ręką wbiłem igłę w przedramię. Działaj, błagam cię…
Opadłem ciężko na ścianę za łóżkiem, dysząc i modląc się, by moja odporność na psychotropy okazała się na tyle słaba, że będę w stanie choć nachwalę skupić się na czymś innym, jak bólu. Stary zegar ścienny miarowo wybijał kolejne dłużące się sekundy, powoli odbierając nadzieję na ucieczkę przed palącym bólem. Krew już niemal zastygła na ranie i kilku warstwach szmat, tworząc twardą strukturę. Powoli odzyskiwałem kontrolę nad własnym umysłem, ale wiedziałem, że to tylko początek.
Przeszedłem na drżących nogach pod szafę z ubraniami i wysunąłem spod niej dość dużych rozmiarów apteczkę na metalowych kółeczkach-szynach. Chciałem popchnąć nogą, żeby przejechała pod łóżko, jednak ostatecznie wykonałem ruch autodestrukcyjny i wylądowałem na ziemi i tym razem nie zdołałem powstrzymać wrzasku, gdy niespodziewanie przez żywe ciało przeszedł rażący spazm bólu. Opadłem na zdrową dłoń, dysząc w nierównej walce o samokontrolę.
- Nie… kur-wa… nie rób… mite.. mi tego… - wysapałem i właśnie wtedy poczułem na ramionach gorący uścisk. Krzyknąłem i spróbowałem się wyrwać do tyłu, nie zważając na wewnętrzny ogień, jednak nie udało mi się to.
- Hei! Hei, co się dzieje? - spytał mnie mocno zaniepokojony, męski głos. Spod wilgotnych oczu popatrzyłem w górę i przed kilka centymetrów przed moją twarzą ujrzałem Soujirou. Czy mógł być, kurwa by go brała mać!, jakiś gorszy obrót sprawy? - Hei, ty… Matko Jedyna, to krew!
- Tsa, i co z t-tego? - pierwotny plan zakładał, by moje słowa zabrzmiały luźno i niefrasobliwie, koniec końców wyszła desperacka próba ukrycia za sobą żyrafy. Mężczyzna z przerażeniem patrzył to na mnie, to na swoje umazane krwią palce.
Po kilku dłużących się sekundach zawieszenia, oczy Soujirou błysnęły, oznajmiając, że mężczyzna podjął jakąś decyzję. Wstał z klęczek i pomógł mi wstać, trzymając mocno po bokach. Gdy wreszcie przyjąłem pozycję pionową i z głuchym klapnięciem oparłem się o jego pierś, przełożył rękę pod moim ramieniem i poprowadził do łóżka.
- C-Co ty robisz? - wystękałem w końcu, siadając ciężko na pościeli.
- Jak to: co? Idę na dół po ojca i Saiye-san, żeby zadzwo…
- Nie! - krzyknąłem i szarpnąłem się na tyle gwałtownie, że rozdrapany już częściowo strup zupełnie się rozkleił i po moich plecach pociekła nowa strużka ciepłej krwi. - Wciągnij w to psy, to cię - przerwałem, żeby wziąć głębszy oddech. - to cię zabiję - dokończyłem w końcu z głową opartą o ścianę.
- To co ja mam…
- Pomóż mi albo spierdalaj - te marne dziesięć tabletek dawało nad wyraz dobry efekt. Czyżbym stracił aż tyle krwi, by tak nędzne stężenie dawało efekt zbliżony do pożądanego u normalnych ludzi?
Soujirou w końcu westchnął i widać było, że odpuścił temat. Najwyraźniej dotarło wreszcie do niego, że sprowadzenie tu kogokolwiek skutkowałoby tłumaczeniem się przed psiarnią, a to było niebezpieczne nawet dla mnie.
- Co mam robić? - spytał mężczyzna w końcu pojednawczym tonem. - I gdzie ty do cholery jasnej mi uciekłeś, żeby się bawić w jakieś cosplay’e?
- Jakie znowu… - dopiero po chwili zrozumiałem, jak wielki błąd popełniłem. Kurwa mać! Przecież on nie może się dowiedzieć… Zakląłem po chińsku pod nosem. - To tego też ci mamuśka nie mówiła? - prychnąłem, starając się ukryć własną konsternację. Do cholery, muszę coś wymyślić!!!
- Że lubisz przebieranki z tymi swoimi kochankami? Wątpię, by ją to interesowało - Soujiro rozejrzał się po pokoju, a jego wzrok padł na wciąż otwarty kuferek pełen tabletek. - To są…
- Dragi - dokończyłem za niego. - I nie mówię o jakiś idiotycznych zabawkach, są prawdziwe - stwierdziłem możliwie najluźniejszym w tej sytuacji głosem, machając ogonem. Oczy Soujirou rozszerzyły się nienaturalnie, a ja tylko uśmiechnąłem się lekko. - Wolisz najpierw posłuchać bajeczki o lisich uszach, czy mi pomożesz?  - spytałem po chwili kontemplacji widoku.
- Ja… t-tak, co mam robić? - spytał w końcu z ociąganiem.
- Tam na ziemi leży apteczka, weź ją tutaj - poleciłem. - Możesz mi też sięgnąć po jakiś ręcznik, będzie ciszej - dodałem po chwili wahania. - Acha, i na stole powinien być dzbanek z wodą, bo zaraz padnę - Soujiro popatrzył na mnie jak na idiotę, ale po przysunięciu apteczki nalał do wysokiej szklanki wodę, wrzucił dwie kostki samorozpuszczalnego cukru z cukierniczki i przysunął mi do ust. Przynajmniej tego nie musiałem mu tłumaczyć. W przeciągu pięciu sekund naczynie było puste.
- Mam jeszcze…
- Nie, na razie mi wystarczy. Potem będę musiał uzupełnić płyny, ostatnio pozbyłem się wszystkich kroplówek, bo tylko mi zajmowały niepotrzebnie miejsce - odchyliłem na chwilę głowę w tył, żeby móc głębiej oddychać. Wiedziałem, że za chwilę skończy się ten mój przywilej. - Otwórz apteczkę, nie ma klucza - instruowałem dalej, a Soujiro bez słowa wykonał to, co mu poleciłem. Najwyraźniej gluś nauczył go jakiś tam podstaw współpracy medycznej. - Najpierw bandaże zwykłe. Potrzebujesz co najmniej 3 piętnastki, to te najszersze. Jak jest tam ich więcej, to nawet lepiej. Do tego ze dwie dziesiątki i powinno starczyć, ale dla świętego spokoju zostaw gdzieś w okolicy ręki ze dwie rolki zapasowe. Masz? - mężczyzna skinął głową, więc kontynuowałem.

Opadłem bokiem na tors Soujiro, oddychając ciężko. Koło mnie leżała pusta butelka po salbutamolu [silny lek na duszność, związek chemiczny powodujący dość szybki rozkurcz i rozszerzenie oskrzeli; przyp. aut.], zakrwawione szmaty, pęseta i strzępy opatrunków.
- Jesteś pewny, że to była odpowiednia ilość? - spytał Soujirou, poprawiając się pode mną na łóżku.
- Dla mnie tak. Mówiłem ci już, że mam bardzo zawyżony próg odporności - odpowiedziałem niemal sennym głosem. Podczas ponadgodzinnej operacji ściągania ze mnie stwardniałych warstw powstrzymujących krwotok, wyciągania naboju oraz w miarę porządnego bandażowania do mojego krwiobiegu wpuszczona została ilość morfiny i jej pochodnych wystarczająca do wytrucia kilkunastu dorosłych mężczyzn. - Więc? - zerknąłem do góry na mężczyznę.
- Co: więc?
- Chciałeś się coś zapytać, prawda? - stwierdziłem sugestywnie. Miałem już wystarczająco dużo czasu, by dojść do wniosku, że najprostsza i najbardziej efektywna będzie „ścieżka prawdy”, dlatego też niemal nie mogłem się doczekać, aż wreszcie Soujirou zapyta mnie o uszy.
- Ja? A, tak, skąd ta rana? - niemal nie parsknąłem śmiechem, powstrzymując się jedynie ze względu na wizję poruszenia powoli układającej się rany.
- Bawimy się w podchody, co? - spytałem, zaplatając sobie ogon wokół kolan. - No dobrze, skoro tak to sobie wymarzyłeś - wzruszyłem zdrowym ramieniem. - Pojechałem z Zu do Czerwonej Twierdzy, a tam była już jakaś inna triada. Szczerze mówiąc, nie pamiętam nawet, która. Zu zdążył ich zauważyć, zanim mnie zabili, więc uciekłem i tyle - odpowiedziałem beznamiętnym tonem. Skłamałbym, mówiąc, że takie strzelaniny, zwłaszcza na terenie należącym do samego centrum Czerwonych Sztyletów, było czymś normalnym, jednak byłem mentalnie pogodzony z myślą, że musiałem się liczyć z takimi sytuacjami. W końcu na co zasługuje truciciel tylu ludzi?
- Więc… więc chcieli cię zabić? - pytanie Soujirou wydało mi się śmiesznie naiwne.
- Oczywiście, że tak, w końcu to mafia. Inna sprawa, że nie zależało im na mnie w szczególności, jestem w końcu tylko chemikiem na poziomie capo piccolo, nie przesadzajmy. Zwłaszcza, że ponoć zależało im na Zu.
- A ten Zu to…
- Mój capo i jeden ze strażników Xueqinga - odpowiedziałem i skrzywiłem się nieznacznie, gdy po mojej ranie przeszedł niespodziewany dreszcz. Nastała chwila ciszy burzonej jedynie przez mój głośny oddech. W końcu pierś Soujitou pode mną podniosła się i wiedziałem, że wreszcie przejdzie do rzeczy.
- Oni wiedzą, że jesteś zmiennokształtny?
- Tsa, od tego się w sumie wszyst… - zawahałem się skonsternowany i poderwałem się, nie zważając na protesty ciała. - Chwila, skąd ty wiesz o Genusmuto? Przecież jesteś zwykłym człowiekiem, to mogę na sto procent powiedzieć…
- Jestem aktorem w końcu - mężczyzna wzruszył ramionami, jak gdyby nic poważnego się nie stało. - Zadziwiająco dużo takich jak ty robi w mojej branży. Montażyści, dźwiękowcy, rzadziej aktorzy, czy reżyserzy. Nie jestem zbyt dobry w rozpoznawaniu kto jest kim, chyba, że się przyznają do tego - dodał z uśmiechem i wyciągnął do mnie rękę w pojednawczym geście. Ja jednak wolałem pozostawić miedzy nami trochę większą odległość. - Więc?
- Tsa, jestem Nigrum Vulpes, lisem czarnym. Głównie dlatego zajmuję się dragami - stwierdziłem, nie wyzbywając się do końca podejrzliwego tonu.
- Czyli…
- Mogę się zmieniać w czarnego lisa. A przynajmniej w teorii, w praktyce z faktycznym lisem ten czworonóg za wiele wspólnego nie ma. No, ale w końcu nie wybierałem, jak wyglądały Kokko - wzruszyłem ramieniem, opierając się ostrożnie o ścianę. - A poza tym mam nosa do dragów. Dosłownie.
- Nie rozumiem… - Soujirou wydawał się być nieco zagubiony w moim krótkim wywodzie. No tak, ostatecznie nawet jeśli wiedział o Genusmuto, pewnie była to wiedza ograniczająca się do świadomości istnienia.
- Dobra, to zacznijmy może od początku - westchnąłem, przewracając oczami. - Genusmuto, czyli zmiennokształtni, są mieszanką genotypu ludzkiego i zwierzęcego, a właściwie demonicznego, który reprezentował dane zwierzę, to wiesz, tak?
- To to nie jest jakaś mutacja po zoofilii, czy coś? - prychnąłem śmiechem, ale zorientowałem się, że mężczyzna pytał zupełnie poważnie.
- Oczywiście, że nie - machnąłem ręką z niezbyt znanego mi samemu powodu. - Kiedyś po ziemi chodziły demony. No wiesz, wampiry, kitsune, kappy, wilkołaki i reszta tego mitologicznego tałatajstwa. Dość duża część mogła się zmieniać w ludzi lub przynajmniej ludziopodobne. Demony posiadające część homo i część animalia dość często były co najmniej neutralnie nastawione do „czystych” ludzi, w więc interakcje międzygatunkowe nie były aż tak dziwne. Jak między jednym, a drugim rodziło się dziecko z ludzkimi genami po matce, wychodził demon, jak po ojcu - człowiek. Tylko zawsze ta druga część w jakimś małym procencie była obecna w genotypie. Jeśli taki mieszaniec łączył się potem z gatunkiem, który przeważał w nim, po kilku pokoleniach dało się wyprowadzić z genów domieszkę zupełnie, ale jeśli dochodziło do krzyżowania z gatunkiem dalszym, powoli dochodziło do wyrównania wpływów i coraz więcej genów demona wchodziło do ludzkiego stałego genotypu tak, że w zasadzie po którymś pokoleniu organizm nie rozróżniał już, co do którego przodka należało i w dalszych pokoleniach nie dało się wyplenić, ani nawet mocno zaburzyć równowagi któregokolwiek z czynników nawet po wielu pokoleniach czystej krzyżówki. I to właśnie jest Genusmuto - istota z niewypieralnym podwójnym genotypem. Połączenie między częścią homo a animalia jest na tyle płynna w naszych żyłach, że możemy przechodzić miedzy jednym a drugim w zasadzie instynktownie. Z tym, że te instynkty działają też, jakbyśmy sobie ich nie życzyli i pod wpływem silnych emocji, czy czynników zewnętrznych koniec końców lądujemy w postaci pośredniej, jak ja teraz - stwierdziłem, ruszając uszami dookoła osi. Od dłuższego czasu utrzymywałem tą zawieszoną postać celowo, by transformacją nie wystraszyć Soujirou.
- Czyli tylko jak się przestraszysz, czy ucieszysz czymś, to możesz być tym lisem? - spytał w końcu mężczyzna. Zauważyłem, że od dłuższej chwili gładził mój ogon, co nie było wybitnie nieprzyjemnym uczuciem. Na ułamek sekundy przed oczyma stanął mi ojciec.
- Nie, wtedy przy odpowiednio silnym zaburzeniu psychicznego spokoju wyskakują mi uszy i ogon. Jeśli jestem zrównoważony mogę świadomie przechodzić zarówno z pełnej formy do drugiej pełnej formy, jak i przybrać tą pośrednią. No, albo po prostu pozostać fizycznie w takim samym stanie i tylko zapożyczyć sobie umiejętności tej drugiej strony. Powiedzmy, jako Vulpes rozumieć, co się do mnie mówi w ludzkim języku, czy jako człowiek wyczuwać trucizny.
- Trucizny? - brew Soujiro uniosła się znacząco. Widziałem, że mężczyźnie najbardziej nie podobała się właśnie ta część.
- Chiny już w czasach demonów słynęły z zaawansowanej wiedzy o czymś, co przez całe wieki nazywano alchemią. Trucizny, substancje psychoaktywne, ziołolecznictwo i inne pokrewne. Czarne Vulpes nie pochodzą od Kitsune, tylko od chińskich Kokko, strażników Gwiazdy Północnej. Gdy alchemicy po nocach odprawiali swoje rytuały, a w zasadzie to zajmowali się tym, co europejskie zielarki i czarownice, prosili Kokko o przychylność. W sumie to sam nie wiem, czy najpierw Kokko zajęły się alchemią, a potem zostały patronami alchemików, czy na odwrót. Ale koniec końców czarne Vulpes posiadają w instynkcie wiedzę alchemików i potrafią określić właściwości jakiejś rośliny, czy substancji bez jej posiadania z lepszą dokładnością niż wieloletni znawcy po kontakcie z rzeczoną. A że wiedza ewoluuje na przestrzeni pokoleń, podejrzewam, że obecnie mógłbym powiedzieć więcej niż pełnokrwisty Kokko kilkaset lat temu, gdy na świecie nie było jeszcze tyle chemicznie wytworzonych związków i znanych źródeł naturalnych.
- Czyli nie tylko tą złą stronę znasz, tak? - dla mężczyzny był to temat wyraźnie ważny z jakiegoś nieznanego mi powodu. Wzruszyłem ramionami i poruszyłem uszami nerwow, gdy z dołu dobiegł mnie odstający od reszty dźwięk. Najwyraźniej parka na dole skończyła seans.
- Nie, mój ojciec był kardiochirurgiem, a babka ponoć zarabiała na medycynie naturalnej, chociaż tego drugiego nie mogę być pewny. Oboje z dziadkiem umarli przed moim przyjściem na świat - dodałem, widząc pytające spojrzenie Soujirou. Prawda była taka, że ojciec nie lubił mi o nich opowiadać, a ja niezbyt chciałem naciskać na ukochanego tatę, w związku z czym wiedziałem tylko tyle, ile wywnioskowałem z dostarczonych mi strzępów informacji.
- Więc dlaczego zdecydowałeś się wykorzystywać tą złą stronę? Wiesz, jakby coś, to mogę porozmawiać z ojcem, w końcu ma jakieś tam znajomości wśród lekarzy - stwierdził, ale ja pokiwałem przecząco głową.
- Człowiek przyparty do muru nie ma wielkiego wyboru. A teraz siedzę już w tym za głęboko. Zresztą, nie jest to takie złe, jak by się wydawało. Mam zapewnione życie na odpowiednim poziomie, ochronę siebie i swojego majątku, wolność w tym, co robię, laboratoria, ludzi i co tylko jeszcze będę chciał - odpowiedziałem luźno. - A, no i takich mężczyzn, jakich tylko chcę, to też duży plus - na tą uwagę Soujirou wyraźnie się skrzywił.
- Nie powinieneś spać z każdym napotkanym mężczyzną, jeszcze się czymś zarazisz - powiedział w końcu, wstając. Był taki słodki z tą swoją zazdrością…
- Więc mi ich zastąp - stwierdziłem wesoło. Aktor właśnie miał coś powiedzieć, gdy na mnie popatrzył i zorientował się, o czym myślałem.
- Późno już jest, powinieneś iść spać - oznajmił w końcu, podchodząc do drzwi. - Gdybyś czegoś potrzebował, możesz mnie zawołać, będę tutaj dzisiaj nocował.
- Chyba nie sądzisz, że usnę z tym - uśmiechnąłem się krzywo, klepiąc się po lewym barku. - No, chyba, że pomożesz mi się tego pozbyć. Dziś jest pełnia.
- Jak chcesz się „pozbyć” postrzały w pięć minut, co? - Soujirou oparł się plecami o drzwi i założył na siebie ręce.
- Przecież mówię, że jest pełnia. Genusmuto posiadają zdolność regenerowania lekkich i średnich ran w pewnych okolicznościach. Następna taka okazja dopiero za jakieś 90 dni - ziewnąłem szeroko, odsłaniając wydłużone, ostre kły zwierzęcia i machnąłem zniecierpliwiony ogonem.
- W takim razie w jaki sposób mogę ci pomóc? - widziałem po Soujirou, że nie był zbytnio przekonany moją rewelacją, choć była ona zgodna z prawdą. Oczywiście nie każda pełnia się nadawała, musiała to być pierwsza pełnia zupełna astronomicznej pory roku z dokładnością do dnia. Poza tym dochodziła jeszcze kwestia układu planet i Słońca, jednak one rzadko przeszkadzały na tyle skutecznie, by niemożliwa była jakakolwiek regeneracja.
- Prześpij się ze mną.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Rozdział pisany trochę na ostatnią chwilę (skończyłam dopiero w sobotę popołudniu), jednak musiałem sobie wcześniej wyrwać ponad dwa dni, żeby ustalić kilka spraw ze swoją konsultantką. Jeśli gdzieś kuleje warstwa tekstowa, to przepraszam, starałam się w miarę zachować jakość przy tak przegadanym fragmencie. Za tydzień powinno już być lepiej.
Jak co 2 rozdziały, wczoraj wieczorem wstawiłam kolejną ścieżkę dźwiękową, tym razem (na życzenie mojej konsultantki) są to marsze. Zbieram zamówienia na kolejną ścieżkę, inaczej będą to na 90% tanga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!