Soujirou popatrzył na mnie jak na zupełnego idiotę. Widziałem, że z jakiegoś nieznanego mi powodu jest wściekły.
- Mówię poważnie, kontakt z wydzielinami ludzkimi jest czynnikiem warunkującym naszą regenerację - stwierdziłem poważnym głosem, jednak jego mina nie zelżała. - W przypadku większości gatunków potrzebna jest krew, ale Kitsune i Kokko miały wyjątkową skłonność do afer łóżkowych z ludzkimi kobietami, więc w moim wypadku potrzeba innego bodźca. To nie moja wina tylko pamięci dziejowej, więc nie patrz tak na mnie. Zresztą - prychnąłem zirytowany. - Nie to nie, znajdę sobie kogoś ciekawszego. Nie czekaj na mnie ze śniadaniem - podszedłem do szafy z ubraniami i wygrzebałem z niej pierwszą z brzegu wystarczająco zabudowaną, rozpinaną bluzkę i założyłem ją ostrożnie na siebie. Zerknąłem kątem oka na swoje odbicie w lustrze - bordowy satynowy golf, który właśnie zapinałem, czarne i ubrane jeszcze z pomocą Soujirou haremki nie najgorzej komponowały się z ciągle nieco wilgotnymi włosami ułożonymi w kitę.
- Nigdzie nie idziesz - Soujiro przekręcił klucz w drzwiach za sobą. Bo przecież ja nie mogłem tego zrobić, gdy będę wychodził… - Nie wystarczy ci, w jakim jesteś stanie, chcesz, żeby poprawili się? - spytał ze złością w głosie. Naprawdę wyglądałem na aż TAKIEGO idiotę?
- Nie martw się, idę w przeciwnym kierunku, mamo - stwierdziłem z przekąsem, sięgając po dokumenty schowane w półce w biurku. - Powinieneś się zorientować, że nie wszyscy moi znajomi są z mafii.
- A to niby na jakiej przesłance powinienem oprzeć taką tezę, co? - przystanąłem i przeanalizowałem szybko poziom wiedzy Soujirou o moim życiu. Faktycznie, widział mnie jedynie w szkole lub otoczeniu Czerwonych Sztyletów. No nic, nie moja sprawa.
- Mniejsza z tym. Przesuń się albo staniesz się pierwszą w historii ofiarą gwałtu w funkcji męskiej - syknąłem, przejeżdżając językiem po zębach. Nie miałem zamiaru spełnić tej groźby, ale skoro dla Soujiro i tak byłem tym najgorszym, to nic nie mogło tego wizerunku pogorszyć. Na mężczyźnie zresztą nie wywarło to większego wrażenia, ale westchnął głęboko i powoli otworzył drzwi.
- Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz - stwierdził, gdy mijałem go w przejściu. Ja też miałem taką nadzieję.
Dopijałem właśnie trzeci M.V.P. w wariacji granatu. Minęło już półtorej godziny odkąd pojawiłem się w barze, a w dalszym ciągu nie pojawił się żaden mężczyzna godny mojej uwagi. Powoli zaczynałem już tracić nadzieję, że nie wyrobię się w czasie i spędzę kolejne miesiące z unieruchomioną połową ciała. Doprawdy, Nichome jakiś kryzys dzisiaj przeżywała.
- Mam parę kontaktów na telefonie, jeśli jesteś zainteresowany moimi znajomymi - stwierdził Hori-chan, Mama w „Kurokoi” [ Z japońskiego kuroi - czarny, koi - miłość. Nichome jest ulicą gejowską w Tokyo z licznymi hotelami miłosnymi i barami dla panów poszukujących/posiadających innych panów. Jeżeli w lokalu barmanem jest „normalny” mężczyzna, mówi się na niego „Master”, a jeśli transwestyta - „Mama” i używa przy jego imieniu/nazwisku sufiksu dziewczęcego „chan”; przyp. aut.]. Hori-chan miał bodajże pięćdziesiąt trzy lata, zwyczajowo upinał długie do łopatek, farbowane na blond włosy w kok, a do pracy zawsze ubierał jedną i tą samą granatową sukienkę w białe grochy. Znaliśmy się już jakieś trzy lata i to do niego zazwyczaj przychodziłem, gdy miałem ochotę na jakiś alkohol. Czyli dość często, bo imperatyw alkoholika odzywał się we mnie średnio dwa razy w tygodniu.
- Poczekam jeszcze chwilę. Zresztą obawiam się, że twoim kontaktom brakuje drugie tyle lat, co mają, zanim znajdą się w polu mojego zainteresowania - uśmiechnąłem się lekko, zasysając przez słomkę słodki napój. - Chociaż, mam na celowniku jednego takiego, który by ci się spodobał - dodałem po chwili.
- A masz jego zdjęcie? Bo wiesz, młody kochanek Hei’a to niezła sensacja, parę osób by się zainteresowało - Mama przygryzł figlarnie język. - Zwłaszcza Yusuke. Do tej pory miewa humorki, gdy sobie przypomni, jak go zlałeś przy wszystkich.
- Powinien wiedzieć, do kogo podbijać - wzruszyłem zdrowym ramieniem bez większego zaangażowania. Rana była prawie niewyczuwalna dopóki nie ruszałem lewym barkiem, dlatego Hori-chan chyba nawet nie zauważył, że coś nie tak z moją ręką. - A co do mojej nowej ofiary, to nie potrzebuję zdjęć, sam sobie go wpisz na Yahoo! [ takie Google, tylko popularniejsze w Azji według mnie; przyp. aut.] i tyle. Soujirou Honami - stwierdziłem i zerknąłem przez ramię na mężczyznę wchodzącego właśnie przez mahoniowe drzwi z rzeźbionymi serduszkami. Miał jakieś czterdzieści kilka lat, był ubrany w nie najgorszy garnitur, a przy uchu widać było czarną słuchawkę CallPhone’a najnowszej generacji. Może i dość młody jak na moje standardy, ale nadawał się prawie idealnie - był w dobrej kondycji fizycznej, zadbany i dość majętny, by buty nie wychodziły mu ze słomy.
- Tego mi wyszło cała masa w grafice. Ej, chwila… chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to TEN Soujirou Honami?! - Mama podstawił mi przed nos telefon z plakatem „Kakera” na wyświetlaczu. Uśmiechnąłem się niedwuznacznie i skinąłem głową.
- Właśnie ten. Moja ukochana cichodajka ma zamiar bawić się w dom z jego ojcem, więc skoro taki towar mi do domu sam przyjechał, nie mogę odmówić, prawda? - mrugnąłem znacząco do mężczyzny. - No, ale póki co jeszcze go nie oswoiłem wystarczająco, więc szukam zastępstwa. A tamten koleś wydaje się być na to niezłym kandydatem. Znasz go? - spytałem, wskazując nowoprzybyłego. Hori-chan popatrzył we wskazanym przeze mnie kierunku i uśmiechnął się lekko.
- Masz moje błogosławieństwo - stwierdził lekko. - Facet przychodzi tu od ponad tygodnia. Prawie codziennie ktoś do niego podbija, ale do tej pory tylko Shori zdołał go przekonać, więc może gustuje po prostu w młodych.
- Nie ma ryzyka, nie ma zabawy - uśmiechnąłem się, a w myślach już planowałem, w jakich pozycjach chcę spędzić dzisiejszą noc. - Poślij mu ode mnie coś dobrego, co? Myślę, że 44d mu zasmakuje - stwierdziłem, oblizując wargi, a Hori-chan tylko się uśmiechnął do własnych myśli. Sposób na kolejkę był jednym z częściej używanych przeze mnie, dlatego nie musiałem tłumaczyć już nic więcej. Mężczyzna szybko uporał się z warstwowym, przyjemnym w wyglądzie shotem na dwa kieliszki, po czym jeden postawił przede mną, a drugi podał sporadycznie pełniącemu rolę kelnera Latynosowi Ricco.
Nie musiałem długo czekać. Minęły może ze dwie minuty, a mężczyzna podszedł do lady i usiadł na krześle barmańskim obok mnie.
- Znamy się? - spytał, a mnie aż przeszły ciarki, gdy usłyszałem jego mocny, głęboki głos. Przed oczyma przez chwilę stanął mi obraz barytonisty w starej operze. Robi się coraz lepiej...!
- Nie sądzę - odpowiedziałem, nie odrywając wzroku od własnego kieliszka.
- W takim razie czego ode mnie chcesz? - spytał, a ja nie powstrzymałem się i przez chwilę zerknąłem na niego błyszczącymi oczyma. Widziałem go kilka minut, a już pociągał mnie każdy centymetr jego dobrze zbudowanego, wyćwiczonego ciała.
- Dlaczego zakładasz, że muszę coś chcieć? - spytałem, udając urażenie. - Jesteśmy na ulicy miłości, nie mogłem się po prostu zakochać? - dodałem niewinnie.
- Szkoda - popatrzyłem zdziwiony na mężczyznę. - Skoro chciałeś się tylko zakochać to jednak nie przejdziemy się do hotelu po drugiej stronie - a więc grał. Zaczynało mi się to naprawdę podobać.
- Nieroztropnie byłoby tak piękną miłość zakończyć na poziomie miłości dworskiej, nie uważasz? - uśmiechnąłem się zalotnie, zakładając nogę na nogę.
- Skoro tak uważasz, to… zdrowie pięknych panów - stwierdził unosząc kieliszek z czekoladową cieczą.
- Może jeszcze jacyś przyjdą - dodałem ze śmiechem i wymieniliśmy się drinkami.
Przeciągnąłem się zadowolony, rozciągając wreszcie zdrowe mięśnie barku. Luis siedział po drugiej stronie łóżka z papierosem w ustach. Seks z mężczyzną był dość dobry, chociaż skłamałbym, mówiąc o jakiś umiejętnościach szermierza natchnionego. Ot, odpowiedni rozmiar delikatnie ponad średnią krajową i doświadczenie kilku przeżytych romansów, nic więcej. Narzekać nie mogłem, ale i nie było to przeżycie aż tak intensywne, by puściły moje ostatnie hamulce.
- Pomożesz mi rozplątać to dziadostwo? Zaczyna mnie już irytować - spytałem, klepiąc się po przewiązanym bandażem boku. Mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo.
- Jesteś pewny, że wyjawianie mi takiej tajemnicy było dobrym pomysłem? - spytał pomiędzy kolejnymi dymkami papierosowego dymu. - Skąd pewność, że nie pójdę do prasy i powiem o wszystkim?
- Moja agencja nie jest aż tak znana, by to była sensacja - wzruszyłem ramionami. Jakieś cztery godziny temu wytłumaczyłem się na szybko skleconą wymówką o tym, że jestem modelem i moja agentka chciała podbić nieco cenę przyszłych sesji pozorując mój wypadek. Luis wydawał się w to wierzyć. - Zresztą, nie opłacałoby ci się to, ostatecznie homoseksualny model zdjęciowy dodaje sesjom pikanterii, a agent nieruchomości nie ma aż tak łatwo - stwierdziłem, sięgając po paczkę Malboro na stoliku z lampką nocną. Zazwyczaj nie paliłem, ale naszła mnie na to teraz jakaś dziwna ochota. W końcu zwykła nikotyna była ostatnią rzeczą, jaka mogła mi zaszkodzić, więc nie musiałem się ograniczać.
- Sam więc rozumiesz, że zależało by mi na dyskrecji, prawda? Jak chcesz, mogę ci zapłacić albo coś kupić.
- Obejdzie się - prychnąłem, odpalając peta od zapałki. - Nie jestem męską dziwką bez względu na to, co o mnie myślisz.
- Ale swojego numeru mi nie dasz - zauważył z uśmiechem. Istotnie, wolałem nie zaciągać niewygodnych zobowiązań, a przecież wymienienie się kontaktami było równoznaczne z obietnicą dalszej znajomości.
- Może pojawię się kiedyś w Kurokoi - odpowiedziałem sucho. - A teraz wybaczysz - stwierdziłem, naciągając na siebie koszulę. Klimat zaczynał się robić stanowczo zbyt irytujący. - Nie przepadam za damskimi miłostkami. Żegnam - stwierdziłem wyniośle i wyszedłem z pokoju z do połowy zapiętą koszulą. Nie cierpiałem, gdy sprawy się komplikowały i mężczyźni, z którymi sypiałem wymagali potem ode mnie jakiś romantycznych czułostek, wyznań przy blasku księżyca i codziennego pisania do siebie sms’ów. Wszyscy dobrze wiedzieli, na jakich warunkach się spotykamy, więc skąd potem to zdziwienie?
Noc była chłodna jak na połowę kwietnia. Powoli granatowa czerń zaczynała ustępować miejsca różowi wschodu słońca, choć do tego pozostawało jeszcze jakieś pół godziny z hakiem. No to sobie pospałem… Ale przynajmniej nie musiałem się martwić kilkumiesięczną wymówką w szkole.
Szare wierzowce, różowawe niebo bez chmur... A na tym barwnym tle pośród drapaczy chmur niemal zupełnie uśpionej części miasta - ja. Niczym bohater ostatniej sceny filmu akcji klasy D podążałem z rozwichrzonymi włosami do wtóru szelestu sky’owej kurtki dwurzędówki. Doprawdy, oby tylko nie wyskoczyła mi zza rogu jakaś Gozilla…
Szare wierzowce, różowawe niebo bez chmur... A na tym barwnym tle pośród drapaczy chmur niemal zupełnie uśpionej części miasta - ja. Niczym bohater ostatniej sceny filmu akcji klasy D podążałem z rozwichrzonymi włosami do wtóru szelestu sky’owej kurtki dwurzędówki. Doprawdy, oby tylko nie wyskoczyła mi zza rogu jakaś Gozilla…
Metro tuż nad ranem było nawet przyjemnym miejscem. Oczywiście, wiecznie unosił się w nim wszechobecny smród cywilizacji, jednak tuż po wyczyszczeniu i jeszcze przed zapchaniem tysiącami podobnych do siebie jak noc do dnia korpojapończyków nie był to aż tak dotkliwy zapach, a w miarę wolna przestrzeń nie straszyła klaustrofobią. Minęło wystarczająco dużo czasu od mojej ostatniej podróży publicznym transportem, by terkoczący, nie do końca zrównoważony ruch nie przyciągał mojej uwagi, jednak nie mogłem narzekać, skoro sam się władowałem do wagonu zamiast zamówić nocnego kursanta w eleganckiej taksówce. Albo wreszcie zatrudnić sobie szofera, zwłaszcza przy ilości przejeżdżanych przeze mnie dzień w dzień kilometrów... Zerknąłem na cyfrowy zegarek wmontowany w ściankę przedziałową. 5:17… nie było przypadkiem jakiegoś horroru z tą godziną lub datą siedemnastego maja? Shen by pewnie pamiętał, ostatecznie ściany w jego pokoju niemal zupełnie były „wytapetowane” pudełkami płyt DVD z kinem grozy na nośnikach.
- Stacja Ikebukuro Dworzec Główny. Następna stacja Ikebukuro Szkoła [przyznaję, nie sprawdzałam rozkładu metra, więc proszę się nie sugerować nazwami; przyp. aut.] - oznajmił mechaniczny kobiecy głos, gdy metro się zatrzymało, a rozsuwane drzwi otworzyły. Do środka wszedł jakiś mężczyzna w średnim wieku i pijana na umór kobieta w wieku raczej produkcyjnym. Przeleciałem po niej pobieżnie wzrokiem, ale nie skojarzyła mi się z żadną z dziewczyn Nuny. Po kilkunastu sekundach drzwi zamknęły się i pojazd ruszył dalej.
Ziewnąłem szeroko, odsłaniając niemal wszystkie zęby. Przez ten krótki okres, jaki spędziłem w domu porzuciłem jakąkolwiek nadzieję na to, że zdążę się wyspać, więc zamiast szczuć organizm dwugodzinną drzemką postanowiłem poprawić wreszcie paznokcie. Efektem tego miałem teraz na płytce czarny, matowy lakier, a na palcach serdecznych i kciukach dodatkowo po niebieskiej cyrkonii liska i trzech kropelkach wykonanych brokatową czernią. Nie wyglądało to najgorzej, zwłaszcza, że już dawno nie nosiłem tak stonowanych i monotematycznych paznokci.
Dobiegała właśnie do końca przerwa przed ostatnią dzisiejszą lekcją - matematyką. Zerknąłem na zegarek, a po upewnieniu się, że mam jeszcze niecałe pięć minut przymknąłem oczy, chcąc wykorzystać dany mi czas na choć chwilę odpoczynku.
- HE-I-KUN - wrzasnęła nade mną piskliwym głosem któraś z dziewczyn z mojej klasy. Otworzyłem jedno oko i zerknąłem w stronę namolnej istoty. Yuumi, a któż by inny…
- Coś się stało? Miura-sensei mówił, że już wszystko mu zaniosłem, co potrzebował - stwierdziłem niezbyt składnie, zmuszając się do ukrycia irytacji i zastąpienia jej uprzejmą ciekawością.
- Co? A, nie. Nie widziałam go - rzuciła niedbale dziewczyna, machając ręką. Jak ja lubiłem taki typ człowieka… - Chciałam zapytać, czy nie zmieniłbyś planów. No, bo wiesz, Wakinashi jest chora, więc chyba zerwaliście te wasze plany, nie? - podniosłem na nią wzrok z lekkim zaciekawieniem. Czyżbym wyczuł w jej głosie złośliwą nutę świadczącą o tym, że dziewczyna zastraszyła uznawaną za popychadło i zawalidrogę Wakinishi Kino po to, by ta udawała chorą i musiała „odwołać” nasze hipotetyczne spotkanie? A może po prostu byłem nieco przewrażliwiony przez to zmęczenie.
- Wybacz, Yuumi-chan, obiecałem to jej rodzicom. Sama rozumiesz, jestem za nią odpowiedzialny. Poza tym, nie obraź się, ale wolę książki od filmów, są bardziej plastyczne - uśmiechnąłem się przepraszająco, a w myślach już zacząłem żałować wypowiedzianych słów, spodziewając się tony romansów o wampirach i innych współczesnych bzdet przez najbliższy czas, dopóki nie wymówię się muzyką saksofonową i będę znajdować na ławce winyle i saksofony. Jako, że byłem uznawany z jakiegoś wymyślnego i zupełnie irracjonalnego jak dla mnie powodu za ideał mężczyzny w tej szkole, celem życiowym Yuumi od początku pierwszego roku było „zdobycie mnie”, o czym często rozprawiała w iście poetycki sposób ze swoimi besfrjendami. Co ja mogłem poradzić na to, że ogólna średnia inteligencji męskiej części szkoły konkurowała chyba jedynie z pierwotniakiem pantofelkiem, przez co większość uznała, że jak nie będzie pracować w CERN’ie, to nigdzie indziej też nie chce i po korytarzach chodziły klony Mięśniaka i Czachy z amerykańskich „Super Sentai”’ów? Tylko po co ja się uparłem, żeby nie zgadzać się na Hibiyę i wpakowałem w taką czarną dziurę, pochłaniającą jakiekolwiek oznaki inteligencji w promieniu kilku kilometrów…
- Och, książki… No tak, też uwielbiam czytać, wiesz? - a nie mówiłem?! - Ostatnio nawet mama załatwiła mi taką książkę o modzie z Paryża. Jest po francusku, więc nie wiem, co tam pisze, ale zdjęcia są świetne. Jak chcesz, co ci mogę ją pożyczyć. Tylko wiesz, mama mówiła, że jest bardzo cenna, więc truła by mi przez tydzień, gdybym ją odda… - i w tym momencie przed dalszą rozmową uratował mnie dzwonek. - Porozmawiamy po lekcji, Hei-kun - dziewczyna uśmiechnęła się niedwuznacznie i poszła do swojej ławki, w nad wyraz teatralny sposób kręcąc biodrami. Och z pewnością, już nie mogę się doczekać naszej pogawędki! Chwilę potem do sali wszedł matematyk i lekcja potoczyła się swoim normalnym biegiem.
Ze względu na święta (i lekkie problemy natury egzystencjalnej na uczelni) dziś rozdział minimalnie krótszy niż zazwyczaj.
Informuję również, iż dzięki dodatkowym dniom wolnym od zajęć będę sprawdzać dotychczasowe osiągnięcia w dziedzinie kaleczenia polskiej ortografii, więc we wcześniejszych postach mogą się pojawić minimalne poprawki typu świeżutkiego jak bułeczka przecinka, czy przeredagowanego zdania wyplutego przez intelekt drwala Tomka. Nie będą to z pewnością zmiany mające jakikolwiek wpływ na fabułę.
Jak zwykle zapraszam do komentowania i rozsiewania wiadomości o blogu, bo jakikolwiek ruch na blogu zamiera. Dziękuję za uwagę i Szczęśliwego Alleluja! wszystkim wierzącym, niewierzącym Wesołego Zajączka!, a wszystkim miłej niedzieli.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ze względu na święta (i lekkie problemy natury egzystencjalnej na uczelni) dziś rozdział minimalnie krótszy niż zazwyczaj.
Informuję również, iż dzięki dodatkowym dniom wolnym od zajęć będę sprawdzać dotychczasowe osiągnięcia w dziedzinie kaleczenia polskiej ortografii, więc we wcześniejszych postach mogą się pojawić minimalne poprawki typu świeżutkiego jak bułeczka przecinka, czy przeredagowanego zdania wyplutego przez intelekt drwala Tomka. Nie będą to z pewnością zmiany mające jakikolwiek wpływ na fabułę.
Jak zwykle zapraszam do komentowania i rozsiewania wiadomości o blogu, bo jakikolwiek ruch na blogu zamiera. Dziękuję za uwagę i Szczęśliwego Alleluja! wszystkim wierzącym, niewierzącym Wesołego Zajączka!, a wszystkim miłej niedzieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!