Zakładki

sobota, 21 stycznia 2017

Anima V.2

- Przecież to czyste szaleństwo! - Dmitri uderzył pięścią w stół. - I tak nawet nie mamy poparcia większości, w piątkę możemy co najwyżej podłubać sobie w zębach.
- Więc co, do kurwy nędzy, czekamy, aż nas wybiją?! - syknąłem przez zaciśnięte zęby.
- Nie, kurwa, lepiej radośnie polecieć do najbliższej gazety i…
- Dmitri ma rację - przerwał mu spokojnie Shiriki. - Cokolwiek by nie mówić, mamy pod sobą jedynie lykantropów i kilku pozostałych Genusmuto, a nie większość. Nie możemy decydować za wszystkich.
- Można spróbować przeprowadzić większe mediacje - dodała Abequa. Był to chyba jeden z nielicznych przypadków, gdy poglądy bliźniąt nie pokrywały się ze sobą w zupełności. - Horacio-sama dysponuje dość szerokimi znajomościami, na pewno uda nam się dotrzeć do głównych przedstawicieli Genusmuto.
- No właśnie - uśmiechnąłem się szeroko. - Shiwataka też na pewno podrzuci mi trochę kontaktów, może Leo ma jeszcze jakieś stare znajomościl.
- Jaki znowu Leo? - widziałem, że z Dmitrija chociaż trochę zeszła już pierwotna złość, chociaż wciąż był sceptycznie nastawiony do mojego pomysłu. Poniekąd mu się nawet nie dziwiłem. W końcu współdziałanie zmiennokształtnych z ludźmi nie było precedensem, a cholera jedna wie, ile procent mnichów jeszcze wierzyło w to, co podobno ma rezydować w ich światyniach.
- Leonadro Leggio - odpowiedziałem, sylabizując wyraźnie. - Lepiej teraz? Syczylijczyków bym póki co nie mieszał w to wszystko, ale w końcu Leo pilnuje interesów w okolicy Kyoto, więc kto go tam wie.
- Ten Leggio, czy obrodziło ostatnio fanami mafii? - bastetti zerknął na mnie znad telefonu. - Tanya chce z tobą potem porozmawiać. Nie wiem, o czym.
- Ten Leggio. Ojciec Leo był bratem Lucaino [Luciano Leggio - jeden z najsłynniejszych sycylijskich mafiosów, capo di tutti capi; przyp. aut.] - odpowiedziałem, a Dmitrijowip aż oczy zabłyszczały na tę wiadomość. Wbrew pozorom, Leo nie był aż tak podobny do stryja. A już na pewno nie lubił przesadnie obnosić się ze swoim pochodzeniem. Z małymi wyjątkami. - Co do Tanyi, to nie ma problemu. Jak jesteś z nią teraz na linii to napisz, że po zebraniu przedzwonię.
- Wracając do tematu - chwilę ciszy przerwała Abequa. - Możemy z Shirikim puścić wśród Wilków polecenie, żeby poprzekazywali wiadomości wśród swoich znajomych. Głuchy telefon czasami daje lepsze efekty niż skoordynowane działanie.
- Nie zapominacie przypadkiem o czymś? - prychnął Dmitrij. - Załóżmy, że jakimś cudem pójdzie nam w Tokio tak, jak to sobie Hei założył. Łowcy byliby idiotami, gdyby próbowali siłować się ze słupem wbitym metr wgłąb, więc przeniosą się na inne miasta z zamiarem wrócenia tu, jak załatwią wszystko w okolicy. Powiedzmy, że jakoś pociągniemy to na całą Japonię. I co dalej? Rozbijemy zasieki, żeby przez przypadek nie popatrzyć na drugą stronę oceanu? Czy może chcesz zostać jakimś pierdolonym królem świata i rozpętać ogólnoświatową rewolucję, co?
- Mi tam pasuje - odparł wesoło Nicholas, opierając podbródek o zaplecione ręce. Nie spodziewałbym się, że to on będzie dzisiaj chciał sprowokować kłótnię. - Może przynajmniej będzie ciekawie przez parę miesięcy.
- Nie drażnit, worobej - syknął Rosjanin, tracąc kontrolę nad używanym językiem. Żadko kiedy zdażało się, by Dmitrij był na tylke wściekły, by przestawić się na ojczysty język. Zerknąłem na bliźnięta, ale oboje siedzieli bez słowa, przysłuchując się tylko bez cienia wyrazu na twarzy. - Co ty, kurwa, myślisz? Że jakiś niezrównoważony psychicznie szczeniak zostanie zbawicielem narodów? Bliźniaki, które mają w dupie wszystko, co nie dotyczy ich lub kilku innych pchlarzy? A może ty, co? Nie, czekaj, wiem! Niebiosa się rozstąpią i pojawi się jakaś kurwa na białym koniu, zrobi „bu” i Łowcy sami spierdolą. Niet? No smotrij, co za pech! Jak się chcecie zarzynać, to własnym zakr…
- Dmitri, dosyć! - przerwałem mu ostro. Nie chciałem uciszać go tylko dlatego, że nie podobał mu się pomysł, ale powoli zapędzał się za daleko. - Koniec zebrania na dzisiaj, wrócimy do tego po pełni.
- A co, nagle nie wiesz, co powiedzieć? - syknął wyzywająco Dmitrij, ale zignorowałem go.
- Macie czas we wtorek o zwyczajowej porze, czy ktoś już coś zaplanował? - spytałem zamiast tego, patrząc wyczekująco na bliźnięta.
- Pasuje, przejrzymy materiał na kartkówkę dzień wcześniej - orzekła Abequa, skinąwszy lekko głową.
- Znasz mój grafik. Postaram się wyrobić na posesji do południa.
- A ty, Dmitri? - popatrzyłem na bastettiego. Wciąż był wściekły, ale nie mogłem nic na to poradzić.
- Ja jeszcze z tobą nie skończyłem - syknął.
- Ja też nie - uśmiechnąłem się lekko i podszedłem do chłopaka. - Ale musimy przemyśleć to, co już tutaj padło i wyciszyć emocje. Obaj. To jak? - Dmitrij tylko skinął ugodowo.

Zerknąłem kolejny już raz na wyświetlacz. W dalszym ciągu nie dostałem znaku życia od Soujirou. Przeszedłem nerwowo przez salon, po raz tysięczny patrząc na zegar. 20:07. Spóźniał się już ponad godzinę.
-  Kurwa mać! - cisnąłem komórką w fotel, a ta odbiła się od siedziska i wylądowała na posadzce. Nawet nie chciało mi się sprawdzać, czy jest jeszcze do odratowania. Przecież powiedział, że będzie! Gdybym chociaż wiedział, co się mogło… Nie, Hei, nie panikuj. To na pewno wina korków lub cieknącego zlewu.
Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak podenerwowany i nie na miejscu w swoim własnym domu. Przez tyle czasu wykłócałem się z tą starą kurwą, żeby go odzyskać. Teraz, gdy wreszcie mogłem z uniesioną głową powiedzieć „mój dom”, czułem się jak intruz. Myślałem, że na nowy początek nadpiszę nieprzyjemne wspomnienia tymi ekstatycznie przyjemnymi. Jak zwykle skończyło się na planach.
Przeszedłem jeszcze dwie długości salonu i w końcu podszedłem zebrać szczątki telefonu. Szybka popękana tak, że chyba tylko siłą przyzwyczajenia pozostała na miejscu, a klapka zatrzymała się dopiero pod przeciwległą ścianą. Mlasnąłem językiem z niezadowoleniem i spróbowałem uruchomić telefon. Ekran rozbłysnął kilka razy białym, przyćmionym światłem i w końcu zupełnie się wygasił. No to pięknie! Teraz to już zupełnie nie będę wiedział, co się dzieje. Wrak ponownie wylądował na ziemi, szkło wreszcie się rozpruszyło na tysiące drobniusieńkich kawałeczków rozsianych po całych panelach.
- Noż kurwa mać! - syknąłem, wściekły na wszystkich i wszystko w zasiegu kilometra. A najbardziej na siebie. Gdybym tylko nie zachował się jak ostatni debil i nie rozpierdolił jedynego  urządzenia, z którego mogłem się skontaktować z Soujirou. Co ja teraz, do kur… stacjonarny. Może Sano-ojisan ma numer Soujiego i jakoś się dodzwoni.
Podniosłem się z klęczek i przeszedłem na korytarz. Przy schodach, ukryty pod zarośniętą papryką, wisiał stary telefon stacjonarny. W zasadzie jeszcze za życia ojca raszpa chciała się go pozbyć, ale ojciec powtarzał wtedy „Nigdy nie wiadomo, co się może stać z nowoczesną technologią, a kontakt ze światem trzeba mieć. ”. Nawet nie wiedział, jak bardzo popierdoloną sytuację przewidział.
Przez chwilę próbowałem sobie przypomnieć numer do prawnika. W końcu doszedłem do wniosku, że byłem już prawie pewny poprawnej wersji. 831-272… Coś trzasnęło w zamku drzwi wejściowych. Jeszcze tu, kurwa, złodziei brakuje.
Odłożyłem słuchawkę i szybko rozważyłem za i przeciw ucieczki. Zbytnio mnie nosiło, żebym teraz się bał jakiś  Lepkich Bandytów. Sięgnąłem na palcach po doniczkę z paprotką i czekałem. Na szczęście była już mocno zasuszona, a więc i lekka. Na myśl o wszystkim, co przeszłem przez tę pierdoloną doniczkę doskonale rozumiałem Janette. Może chociaż raz chwast zrobi coś pożytecznego.
Drzwi powoli  zaczęły się uchylać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

1. SPAM, powiadomienia, itp. do Akwizycji.
2. Za wszelkie pozytywne komentarze dziękuję.
3. Za wszelkie negatywne komentarze też dziękuję.
4. Za hejty - oby ci kurczak z lodówki uciekł!